Barbara Kasprzycka: Obudził się pan we czwartek jako najlepszy dziennikarz roku i...

Bogdan Rymanowski: Rozbolała mnie głowa i wciąż nie przestaje boleć.

Dlaczego?

Z jednej strony ta nagroda jest jak walnięcie młotem, po którym człowiek ma poczucie wielkiego zadowolenia i spełnienia. Grand Press to marzenie każdego dziennikarza i olbrzymi sukces. Z drugiej strony czuję się jakby mi ktoś założył 10-kilogramowe buty. Teraz każda moja wpadka będzie jeszcze bardziej widoczna, a każdy błąd wytykany ze zdwojoną siłą.

Co to znaczy "najlepszy dziennikarz"?

Każdy z głosujących ma własne wyobrażenie na ten temat. Jeśli miałbym zgadnać dlaczego akurat wybrano mnie, postawiłbym na styl moich rozmów. Oczywiście dziennikarze telewizyjni są uprzywilejowani, bo w telewizji można łatwo zrobić sobie "znaną gębę". Ale Grand Press to nie jest konkurs na fajną i sympatyczną gębę, tylko na to, co się kryje za tą gębą. Tę zawartość oceniają koledzy po fachu, profesjonaliści, najbardziej surowe jury, które nie kupuje pustych opakowań.

Nie boi się pan, że jest właśnie za bardzo lubiany? Ma zbyt miłą twarz, zbyt ułożone maniery i zbyt często się uśmiecha jak na dziennikarza politycznego?

Reklama

Rzeczywiście, miłość czasami zabija, a przesadne głaskanie dziennikarza może go dobić. Każdy prawdziwy dziennikarz, w ogóle każdy człowiek musi mieć przeciwników. I zapewniam, że ja też takich mam. I to nawet sporo. Jeden z polityków PiS powiedział mi niedawno, że to właśnie mój program przeważył szalę na rzecz bojkotu stacji. Były premier z lewicy zarzucił mi, że film "Szpieg" był wymierzoną w niego prowokacją. A bardzo prominentna postać PO pogniewała się, bo publicznie wyciągnąłem sprawę jej kolegów. Ale moja praca nie polega na tym, aby się wszystkim podobać.

A na czym ta praca ma polegać?

Na dociekaniu prawdy, wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. W każdej sprawie i w rozmowie z każdym. Na dociskaniu polityków w miejscach, w których nie lubią być dociskani. I nie ma dla mnie znaczenia, czy ktoś zareaguje gniewem na moje pytanie. Nie jest najważniejsze żeby w programie było fajnie. Chodzi o to, żeby z moich rozmów z politykami coś wynikało. News, komentarz, nakreślenie rysu psychologicznego rozmówcy. Kiedy dziennikarz zastanawia się, jak będzie przyjęty i czy będzie lubiany, to w tym momencie kończy się jako dziennikarz.

Ale w "Kawie na ławę" jest fajnie! Siedzicie bez krawatów, żartujecie, jecie ciasteczka.

I bardzo się z tego powodu cieszę. Gdzie jest napisane, że rozmowa o ważnych sprawach ma być ponura, nudna i mało emocjonująca? Niedzielne przedpołudnie to wyjątkowa pora, z własnym klimatem: bardziej śniadaniowo, bardziej na luzie i bez sztywniactwa. A ja robię także w publicystyce cięższego kalibru, prowadzę magazyn "24 godziny" w TVN24. Tam już nie jest tak miło.

I zaprasza pan Janusza Palikota czy Stefana Niesiołowskiego, którzy nie są raczej znani z nowatorskich pomysłów na rozwój kraju. To są ludzie od robienia w polityce show. I to do pana Palikot przyniósł świński łeb.

Nie umawiałem się z nim na ten łeb. Mam pecha albo szczęście, że jak już Palikot do mnie przychodzi, to coś przynosi albo wali prostu z mostu. Telewizja kocha takie wyraziste postaci, to one wywołują emocje. Skłamałbym więc, gdybym powiedział, że nie szukam sposobu na przykucie uwagi. I staram się łączyć przyjemne z pożytecznym.

To znaczy?

To znaczy, że jeśli mam dwóch fenomenalnych merytorycznie ekspertów, których nikt nie zna i którzy mówią hermetycznym językiem, to dopraszam do nich "wyrazistą twarz". Wiem, że ona przyciągnie przed ekrany więcej osób. Wolę dotrzeć do ludzi z jakąś informacją, choćby nawet powierzchowną niż nie dotrzeć wcale.

Przed chwilą pan mówił, że ta praca polega na docieraniu do prawdy. Na ile Palikot w tym panu pomaga?

A czy DZIENNIK nie przeprowadza wywiadów z Palikotem? Przeprowadza- i bardzo dobrze. Nie mam listy polityków "wykluczonych". Rozmawiać trzeba z każdym, a tym bardziej z tymi, którzy rządzą. Może mi się nie podobać jak wyraża się on o innych, ale nie należy traktować Palikota jak wariata.

Zabolało pana, że Piotr Pacewicz z "Gazety Wyborczej" napisał o panu "niedziennikarz", "arbiter elegancji podczas kłótni w maglu"?

Najbardziej boli, gdy ktoś wytyka mi błędy, które popełniłem. Jeśli przyłapie mnie na jakimś przekłamaniu albo nieprzygotowaniu do rozmowy. Jeśli udowodni, że zamiast być bezstronnym, wchodzę w sojusz z jednymi i nawalam bez opamiętania w drugich. Ale ten przypadek jest inny. Chyba to jednak pana Piotra Pacewicza coś boli. Wszyscy jesteśmy ludźmi, a zazdrość to cecha bardzo ludzka. Współczuję mu, że nie potrafi nad tym zapanować. Wie pani, kiedy nazwał mnie "niedziennikarzem roku", dostałem więcej SMS-ów ze wsparciem niż dzień wczśniej, kiedy odbierałem nagrodę Grand Press. Moi przyjaciele z TVN24 i TVN poczuli się, jakby ktoś im napluł w twarz i całą ich ciężką pracę wrzucił do kubła z pomyjami: "my, elita z Gazety, gardzimy tym plebsem z telewizji; to my jesteśmy najmądrzejsi, a u nich pracuje tylko druga kategoria". A przecież prawda wygląda zupełnie inaczej. I tu, i tam pracują fantastyczni, rzetelni i uczciwi dziennikarze. Robią to samo, tylko w innej formie.

A może Piotr Pacewicz ma trochę racji rozróżniając funkcję dziennikarza prasowego od gospodarza telewizyjnego programu, dla którego pracuje kilku researcherów?

Niech każdy z nas uprawia własny ogródek. I niech każdy robi to, co potrafi najlepiej. I tu, i tam praca dziennikarza to harówka kilkanaście godzin na dobę. Jeśli praca w telewizji jest tak kompletnie bezwartościowa, wtórna i nie przynosząca żadnego pożytku, to dlaczego "Gazeta" tak obficie cytuje wypowiedzi i informacje, podawane przez TVN24? Dlaczego dziennikarze "Gazety" tak często goszczą w naszej telewizji? Dlaczego nie brzydzą się uczestniczyć w tak popularnych programach jak "Skaner polityczny" czy "Loża Prasowa"? Piotr Pacewicz chyba zapomniał, że najstarszą formą dziennikarstwa jest rozmowa, a więc zadawanie pytań. To właśnie TVN 24 stała się od kilku lat centralnym miejscem politycznej debaty, często zastępując sam parlament. Być może z tym właśnie największy problem ma pan Piotr Pacewicz. Może boli go to, iż to nie on wyznacza ramy publicznej debaty, nie on decyduje o czym wolno mówić, a o czym nie wolno, jakich gości można zaprosić, a jakich absolutnie nie. Z niecierpliwością czekam na dzień, kiedy stanie na czele własnej telewizji i pokaże nam "maluczkim", jak wyglądają prawdziwe standardy. I życzę aby udało mu się zdobyć taką widownię, jaką mają nasze programy.

Nie czuje się pan czasem wykorzystywany przez polityków? Przecież Palikot mówi dobrze lub źle o którymś z ministrów nie przez przypadek.

Politycy często chcą wykorzystać dziennikarzy jako swoje narzędzia. Aby przekazać korzystną dla siebie informację albo zbudować w mediach własną pozycję. Tego nie da się uniknąć, robi to lewica, prawica i centrum. Dziennikarze nie są dziećmi i dobrze o tym wiedzą. Powinni się tylko pilnować żeby nie stać się wobec polityków dyspozycyjnymi.

Odbierając tytuł Dziennikarza Roku mówił pan o podziałach w środowisku dziennikarzy. Na czym te podziały polegają?

Mam wrażenie, że niektórzy z nas w pewnym momencie z dziennikarzy zamienili się w polityków. I dlatego bez poczucia wstydu stawali po jednej stronie politycznego sporu, a to jest najgorsze, co może zrobić dziennikarz. Stać się dziennikarzem partyjnym. Ja się dawno z tego wyleczyłem. I staram się unikać takich klimatów. Dlatego z zasady nie podpisuję listów otwartych, które - często wbrew woli sygnatariuszy - stają się polityczną demonstracją, kto jest za, a kto przeciw. Nie mówię, że żaden taki list nie ma sensu. Ale często dają pretekst politykom do przypinania łatek i uciekania się do wybiegów w stylu: z tym dziennikarzem nie będę polemizował, bo on jest "reżimowy" albo "opozycyjny".

Dziennikarze nie powinni mieć poglądów?

Każdy ma prawo do własnych poglądów. Jeden okazuje je bardziej, inny mniej, ale to nie powód, żeby wyzywać się od "psów łańcuchowych" jakiejś partii. Mam taki własny, prywatny test na dziennikarską wiarygodność: jest dobrze, kiedy obrażają się na ciebie politycy różnych partii. To znaczy, że jesteś ok. Oczywiście zdarzają się dziennikarze, którzy przekraczają granice i stają się funkcjonariuszami partyjnymi, ale to jednak margines.