Wściekłość i brutalne zachowanie się gen. Czesława Kiszczaka sprzed kilku dni, kiedy dziennikarz TVN-u Bogdan Rymanowski zapytał go sprawę śmierci dwóch kapłanów Stanisława Suchowolca i Stefana Niedzielaka, są dla mnie zrozumiałe. Z całą pewnością Kiszczak najchętniej wyrzuciłby ze swojej pamięci przykre dlań epizody z dorobku człowieka służb specjalnych. Bo nikt nie wątpi, że do dziś niewykryci sprawcy tych mordów, a w czasie ich dokonania określani mianem „nieznanych sprawców”, wywodzą się ze specsłużb. To Kiszczakowi podlegali fachowcy od skręcania karków, ciężkich pobić bez pozostawiania śladów i wszelkiej innej „mokrej roboty”. To on ich nagradzał za perfekcyjne wykonania tajnych operacji wymierzanych w opozycję polityczną, w tym także we wspierających ją niepokornych duchownych katolickich. To on ich krył i polecał kierować śledztwa na fałszywe tropy albo wręcz obciążać nimi niewinnych ludzi. On więc ponosi odpowiedzialność za wiele zbrodni popełnionych w PRL-u, a szczególnie za te dokonane w okresie stanu wojennego.
Misja specjalna
Nie można mu się dziwić, że Kiszczak najchętniej zapomniałby też o innych rzeczach, które ma w swoim bogatym dorobku. A swoją przygodę z ciemnymi siłami zaczął wcześnie. I to od razu z jedną z najczarniejszych, w której ujście dla swoich ambicji i aspiracji znajdowali ludzie najpodlejsi. W wieku 20 lat zostaje oficerem Informacji Wojskowej. Najbardziej zbrodniczej organizacji istniejącej przez pierwsze lata powojenne. Kierowali nią przez blisko 10 lat oficerowie rosyjscy. Informacja słynęła z okrucieństwa i brutalności. Jej zadaniem była walka z „reakcyjnym” podziemiem, czyli żolnierzami AK oraz armii Andersa. Pod pretekstem tropienia szpiegów służących imperializmowi amerykańskiemu i Polaków współpracujących z faszystami, praktycznie likwidowała, wsadzała do więzień elitę przedwojennych oficerów, której niedobitki uchowały się po wojnie. Wszyscy funkcjonariusze Informacji mieli świetne rozeznanie, czym się zajmują. Wiedzieli o fingowanych procesach, w których siedzący na ławie oskarżonych pod wpływem tortur przyznawali się do niepopełnionych przestępstw.
>>>Piotr Zaremba: Pomnik dla Jaruzelskiego? Szaleństwo
>>>Histeryczna jatka fanatycznych starców, czyli rocznicowe piekło wokół Okragłego Stołu
Rok po wstąpieniu do Informacji, Czesław Kiszczak został wysłany do Londynu w misji specjalnej. Jego zadaniem, jak twierdził, było wyławianie esesmanów i folksdojczów spośród oficerów Polskich Sił Zbrojnych walczących na Zachodzie. Tymczasem, tajnymi szyfogramami przesyłanymi wprost do centrali Informacji w Warszawie z polskiej ambasady w Londynie przekazywał listę oficerów AK oraz żołnierzy walczących w armiach zachodnich, którzy wracali do kraju. Na tej podstawie przypływających z Anglii wojskowych przechwytywali oprawcy z Informacji, niemal wprost z trapów. Dziś Kiszczak temu zaprzecza. Zapewnia też, że nie miał w ogóle pojęcia o torturach, prowokacjach i fingowanych procesach. Wyjawia, że czasami dostawał fragmenty zeznań od oficerów śledczych, ale nie wiedział, w jaki sposób zdobywali oni ich wyjaśnienia, bo wydział śledczy od pozostałych był oddzielony od innych kratą i trzeba było mieć specjalną przepustkę, żeby tam wejść.
Przyznaje jednak, że werbował agentów, zarówno za granicą, jak i w kraju. Z tamtych czasów pozostało mu przekonanie, że każdego można zwerbować, bo prawie każdy ma jakieś słabości. Jeden lubi hazard, drugi kobiety, trzeci alkohol, a czwarty ma odmienne upodobania seksualne.
Niewiniątko w Legnicy
Dziś już wiadomo, że wśród zwerbowanych przez młodego wówczas kapitana Informacji Czesława Kiszczaka był porucznik Wojciech Jaruzelski, który przybrał pseudonim „Wolski”. W szczątkach materiałów, jakie pozostały, nie można się doszukać śladów, co było głównym motywem tego werbunku. Kapitan Kiszczak powoli wspinał się w hierarchii Informacji, aby w 1951 r. zostać szefem jej lokalnego oddziału w Ełku. Od 1957 r. na miejsce zlikwidowanej Informacji działają Wojskowe Służby Wewnętrzne. Kiszczak buduje w nich struktury kontrwywiadowcze.
Kiedy w 1967 r. zaczęto usuwać z wojska „syjonistów i rewizjonistów”, aktywną rolę w przygotowywaniu kompromitujących materiałów odegrał kontrywywiad WSW, w którym od czterech lat funkcję szefa pełni Kiszczak. Dziś mówi, że jego w te sprawy nie wprowadzano, choć przyznaje, że „Marzec ’68 to rzecz bardzo nieprzyjemna”. W tym samym roku Czesław Kiszczak bierze aktywny udział w przygotowaniu napaści naszego wojska na Czechosłowację. I w tej sprawie dziś udaje niewiniątko. Mówi, że został wezwany do Legnicy przez dowódców radzieckich, którzy wszystko sami przygotowali i pokazali, dokąd mają dotrzeć nasze oddziały.
Do czasu powstania „Solidarności” Kiszczak osiąga najwyższe stanowiska w WSW. Jednocześnie od 1970 r. staje się ścisłym współpracownikiem Wojciecha Jaruzelskiego, często jego informatorem, powiernikiem i doradcą. O tym związku wie tylko niewielu wtajmniczonych. Coraz częściej zadania, na które do tej pory monopol miała SB, Jaruzelski powierza WSW. Kiedy w 1981 r. w kraju narasta napięcie, Jaruzelski w lipcu powołuje swoją „prawą rękę” na stanowisko ministra spraw wewnętrznych. Prosi Kiszczaka, by pomógł mu w opanowaniu sytuacji. Ta pomoc sprowadzała się do uszczegółowienia i udoskonalenia planów operacji wprowadzenia stanu wojennego.
Tajny szyfrogram do kopalni „Wujek”
Na nowym stanowisku Kiszczak mógł wreszcie rozwinąć w pełni skrzydła. 13 grudnia był dla niego wielkim świętem – pokazał wtedy, że nie tylko resort trzyma twardą rękę, ale potrafi również sterroryzować cały kraj. Próbkę swojej bezwzględności dał już w trzy dni po wprowadzeniu stanu wojennego podczas słynnej pacyfikacji w kopalni „Wujek” w Katowicach. Dzień wcześniej, 15 grudnia, przy pomocy broni palnej rozpędzono górników protestujących przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego w kopalni „Manifest Lipcowy” w Jastrzębiu Zdroju. Rany postrzałowe odniosły cztery osoby. Ten sam pluton ZOMO nazajutrz strzelał do okupujących kopalnię „Wujek”. Na miejscu zostało zabitych dziewięciu górników, 21 odniosło rany. Już w wolnej Polsce, przez wiele lat toczył się proces w tej sprawie, gdzie Kiszczak był oskarżonym. Uznawano go za winnego tej zbrodni, ponieważ nocą 13 grudnia rozesłał tajny szyfrogram, który bezprawnie zezwalał dowódcom oddział na użycie broni palnej. Sprawa toczyła się przez 16 lat i zakończyła się w 2008 r. kuriozalnym wyrokiem. Sąd umorzył sprawę, choć uznał, że Kiszczak przyczynił się do śmierci dziewięciu górników, ale miał to zrobić „nieumyślnie”.
Kolejną głośną ofiarą resortu kierowanego przez Kiszczaka stał się warszawski maturzysta Grzegorz Przemyk. Dziś można powiedzieć, że został zakatowany na śmierć –13 maja 1983 r. przez zomowców w komisariacie na warszawskiej Starówce. Kiszczak nie po raz pierwszy, bo wcześniej resort mataczył śledztwem w sprawie „Wujka”, chronił oprawców z MO. Nad skierowaniem śledztwa na fałszywe tory pracowało blisko 150 funkcjonariuszy SB i MO. Dyspozycja Kiszczaka była jednoznaczna: „Może być tylko jedna wersja śledztwa - sanitariusze”. W ten sposób na więzienie skazani zostali dwaj niewinni ludzie, pielęgniarze z pogotowia ratunkowego, którzy przewozili karetką Grzegorza Przemyka i jechali z nim windą do gabinetu lekarskiego.
Nagradzani mordercy
Jednym z koszmarów, który do dziś śni się Kiszczakowi po nocach, jest morderstwo księdza Jerzego Popiełuszki. Trzej funkcjonariusze specjalnej komórki do zwalczania kleru katolickiego 19 października 1984 r. uprowadzili księdza Jerzego Popiełuszkę, a następnie w sposób okrutny go zamordowali, a jego ciało wrzucili do zalewu na Wiśle koło Włocławka. Szybko złapano bezpośrednich sprawców tej zbrodni, oraz wspierającego ich dyrektora wydziału. Cała czwórka w błyskawicznym procesie skazana została na wieloletnie więzienia.
Do dziś nie znamy odpowiedzi na najważniejsze pytanie: Kto wydał rozkaz zamordowania księdza? Kiszczak całkowicie uchyla się od odpowiedzialności za śmierć kapłana „Solidarności”.
Ale to przecież on kierujący MSW kilka miesięcy wcześniej dał sowite nagrody przyszłym zabójcom księdza za udaną prowokację w jego mieszkaniu na ul. Chłodnej w Warszawie. Zostali wyróżnieni za to, że podrzucili księdzu kompromitujące go materiały. To Kiszczak zadbał o to, aby szybko zmniejszyć niemal dwukrotnie wyroki zabójcom księdza.
Czarna seria na otwarcie
Śmierć księdza Popiełuszki była początkiem czarnej serii zabójstw trzech innych duchownych, którzy kilka lat później zginęli w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach: Stanisława Suchowolca, Stefana Niedzielaka i Sylwestra Zycha. Cała trójka związana była z opozycją, Niedzielak z „Solidarnością”, a dwaj pozostali z radykalną Konfederacją Polski Niepodległej.
Suchowolca i Niedzielaka zabito na krótko przed rozpoczęciem obrad Okrągłego Stołu. Niedzielak został zamordowany w nocy z 19 na 20 stycznia 1989 r. w swojej plebanii na Powązkach. Prawdopodobnie zginął od ciosu specjalisty od wschodnich sztuk walk. Najważniejszym obrażeniem było złamanie kręgosłupa szyjnego, ale miał też wyraźne zewnętrzne obrażenia twarzy i głowy. Kierowane przez generała Kiszczaka ministerstwo, nie wiadomo na jakiej podstawie, wykluczało morderstwo i forsowało wersję o śmiertelnym upadku z fotela. Dziesięć dni później w mieszkaniu na plebanii w Białymstoku znaleziono ciało zamordowanego ks. Suchowolca. MSW początkowo twierdziło, że ksiądz zatruł się w nocy czadem, spowodowanym pożarem niesprawnego pieca. Dopiero trzy lata potem prokuratura ustaliła niezbicie, że przyczyną pożaru w mieszkaniu, a tym samym śmierci kapłana, było podpalenie.
Już po zwycięskich wyborach czerwcowych, 10 lipca 1989 r., na przystanku autobusowym w Krynicy Morskiej, nad ranem znaleziono zwłoki księdza Sylwestra Zycha. „Zapił się na śmierć” - lansował tezę ówczesny rzecznik generała Kiszczaka. Przez wiele miesięcy próbowano za pomocą fałszywych świadków wmówić opinii publicznej, że ks. Zych zmarł w wyniku przedawkowania alkoholu. Tymczasem, i najbliższa rodzina, i bliscy znajomi kapłana od początku twierdzili, że praktycznie był abstynentem. Zaś kluczowi świadkowie, jak się później okazało, byli tajnymi współpracownikami bezpieki.
Generał Kiszczak odpiera podejrzenia o udział jego resortu w zabójstwach ks. Niedzielaka i ks. Suchowolca. Głównym argumentem wedle niego jest to, że obydwie te zbrodnie były wymierzone w Okrągły Stół, którego przecież on sam był jednym z głównych inicjatorów. Ale jak wytłumaczy Kiszczak zabójstwo ks. Zycha, które miało miejsce już pół roku po Okrągłym Stole?
Zwierzchnik? Przyjaciel? Tajny współpracownik?
Wypróbowany towarzysz broni Kiszczaka, generał Wojciech Jaruzelski, również w ostatnich latach oficjalnie próbuje sobie przypiąć do piersi ordery za sprawy, które według jego opinii przysłużyły się dobrze Polsce. Ostatni order, jaki kilka miesięcy temu przypinał sobie, jest nagrodą za wprowadzenie stanu wojennego. W mowie obrończej na procesie autorów stanu wojennego wyliczał swoje zasługi, które miały uratować Polskę przed rozlewem krwi. Jednocześnie w przemówieniu tym przypuścił bezwzględny atak na „Solidarność”, która w 1981 r. miała doprowadzić jego zdaniem do kompletnego rozkładu kraju. Mimo tej apoteozy stanu wojennego, zakładam, że Jaruzelski najchętniej wyrzuciłby ze swej pamięci i swego życia ten ważny i dramatyczny okres w swojej biografii, choćby z najprostszego powodu - żeby nie być teraz nękanym przez wymiar sprawiedliwości.
Porucznik TW. „Wolski”
Do tego ostatniego, zaprzątającego dziś jego głowę epizodu, wrócę później. Teraz chciałbym przedstawić inne ważne fakty, o których generał również chciałby zapomnieć.
Przez dziesiątki lat udawało się Jaruzelskiemu ukrywać haniebną przeszłość. Niewielu zresztą największych jego wrogów i krytyków przypuszczało, że aż tak ciemną plamę ma z czasów wczesnego PRL-u. Sprawa wyszła na jaw wiosną 2006 r. Odnaleziono dokumenty mówiące o tym, że generał Jaruzelski był agentem Informacji Wojskowej. Jaruzelski nawet nie przeczył mocno tej informacji. Jego pierwszą reakcją była odmowa komentowania tych doniesień. Szybko się jednak zreflektował i uznał, że korzystniej będzie, jeśli powie, że „nasilają się ataki i pomówienia na jego osobę”. Ciekawe było to, że w odnalezionej dokumentacji dane dotyczące Jaruzelskiego próbowano zamazać. Do rejestru Informacji wpisany został w połowie 1946 r. i przybrał pseudonim „Wolski”. Agentem został w momencie, kiedy w okolicach Częstochowy i Piotrkowa Trybunalskiego walczył z oddziałami określanymi wówczas jako podziemie antykomunistyczne. Dziś wiadomo, że byli to żołnierze AK i WiN-u. Przypomnę tylko jednym zdaniem, że to Informacja Wojskowa dostarczała prokuraturze fałszywe oskarżenia, a w wielu spreparowanych procesach wydawano wyroki śmierci na przedwojennych wysokich stopniem dowódców. To z tamtych czasów wywodzą się trwające do dziś związki Jaruzelskiego i Kiszczaka. Fakt, że stanowią nierozłączną parę od ponad 60 lat, sprawia, że mają na sumieniu kilka wspólnych spraw, które najchętniej razem zakopaliby do grobu i zabetonowali. Wkrótce po odkryciu akt o agenturalnej współpracy Jaruzelskiego z Informacją, wśród materiałów Stasi znaleziono dokumenty mówiące o tym, że to Czesław Kiszczak, wówczas młody kapitan, zwerbował porucznika Jaruzelskiego do współpracy i był jego pierwszym oficerem prowadzącym. Odnalezione szczątkowe notatki oficerów Informacji z początku lat 50. mówią, że agent „Wolski” jest bardzo wiarygodnym i inteligentnym donosicielem. I że można mu zlecać samodzielne operacje.
Dla młodego politruka Rokossowski idolem
Nie ma żadnej pewności, czy związki agenturalne wpłynęły na przyspieszenie kariery wojskowej Jaruzelskiego. Być może na pierwszym etapie szkolenia wojskowego awanse i stanowiska Jaruzelski zawdzięcza własnej pracowitości i inteligencji. Nie można jednak wykluczyć cichego wspierania Jaruzelskiego w jego doprawdy błyskawicznej i oszałamiającej karierze. Niektórzy eksperci twierdzą, że miał swoich popleczników w służbach rosyjskich. Czyżby potwierdzeniem tej wersji miał być fakt, że w październiku 1956 r. Jaruzelski - awansowany krótko przedtem na generała, a został nim jako najmłodszy żołnierz w historii Ludowego Wojska Polskiego - jako jedyny polski generał opowiedział się za pozostaniem Rokossowskiego w LWP. Był już w tym czasie także uformowanym i zaangażowanym ideowo komunistą. Z najwyższą oceną na początku lat 50. ukończył dwuletni Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu i Leninizmu. Pewnie to przesądziło, że w 1960 r. powołany został na szefa Głównego Zarządu Politycznego WP. Tzw. politrucy w wojsku polskim byli najbardziej znienawidzoną i podłą grupą oficerów. Nie tylko dlatego, że ich zadaniem była indoktrynacja, zarówno młodych żołnierzy służby zasadniczej, jak i oficerów, ale przede wszystkim dlatego, że ich funkcja przypominała działania prokuratorów. Oficerowie polityczni byli postrachem zwykłych oficerów. Najmniejsze podejrzenie rzucone na jakiegoś oficera przez politruka o „niepewność polityczną” groziło ostrymi sankcjami dyscyplinarnymi, a nawet sprawą prokuratorską. To jedna z rzeczy, którą Jaruzelski wypycha ze swej pamięci. Tym bardziej, że w jego dalszej karierze wojskowej miały miejsce działania mające swój rodowód w jego postawie jako typowego politruka.
Rozprawa z Mońkami
Od 1962 r. był już jednym z wiceminstrów obrony narodowej, a od połowy lat 60. pełnił funkcję szefa Sztabu Generalnego WP. Krótko mówiąc, należał już do ścisłego kierownictwa resortu obrony. Wtedy właśnie, w latach 1967-68, w Polsce nasiliła się fala antysemityzmu. Pierwszym środowiskiem, które objęły antysemickie czystki, była armia. Niewątpliwie niemały udział w tych czystkach musiał mieć Jaruzelski. Usuwano z armii oficerów pochodzenia żydowskiego, ale także Polaków ożenionych z Żydówkami. W ramach antysemickiej operacji fałszywie przypisano żydowskie pochodzenie ówczesnemu ministrowi obrony, Marianowi Spychalskiemu. Kiedy w wyniku tych represji, Spychalski stracił stanowisko, jego miejsce zajął Jaruzelski. Dziś tłumaczy się on, że o antysemickich czystkach zorientował się, kiedy było już niemal po wszystkim. Trudno dziś przyjąć jego wersję za dobrą monetę. Brzmi to i naiwnie, i niewiarygodnie. To jest niemal tak, jakby ktoś chciałby nam wmówić, że o remoncie własnego mieszkania dowiedział się dopiero w momencie jego ukończenia. Tym bardziej, jest to niewiarygodne, że Jaruzelski oraz wspomagający go gen. Józef Urbanowicz, były politruk z armii radzieckiej, za pośrednictwem swych bezpośrednich podwładnych, na zebraniach partyjnych wskazywali na Spychalskiego jako rzekomego Żyda oraz męża również rzekomej Żydówki. Już na początku kampanii antysemickiej w wojsku do Jaruzelskiego musiały dotrzeć informacje, jakie wznoszono podczas zebrań partyjnych: „Nie będziemy służyć pod Mońkiem!”.
Rozprawa z wolnością
Na koncie Jaruzelskiego jest napaść wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w sierpniu 1968 r. Od kilku miesięcy generał Jaruzelski był już ministrem obrony, a więc najwyższym dowódcą armii. Na przełomie sierpnia i września tego roku Jaruzelski dowodził 2. Armią Wojska Polskiego, która w sojuszu z innymi wojskami z demoludów brutalnie stłumiły tzw. praską wiosnę. W ramach akcji „Dunaj” na czele polskich żołnierzy wykonując rozkazy generała Jurija Pawłowskiego, który dowodził całą operacją w Czechosłowacji, Jaruzelski zajął miasto Hradec-Kralowe. Sprawa była jednoznaczna. Na rozkaz Moskwy Jaruzelski wziął udział w zbrodniczej operacji militarnej, której celem było stłumienie przemocą wolnościowego zrywu narodów czeskiego i słowackiego. Oficjalna propaganda, jaką się posługiwano wówczas mówiła o „ochronie sąsiedzkiego kraju przed przejęciem władzy przez siły antysocjalistyczne”. Tłumaczono, że w Czechosłowacji podnoszą głowy siły reakcyjne, które dążą do przewrotu. Interwencja naszego wojska, podkreślano wówczas, zapobiegła rozlewowi krwi. Tego samego argumentu użył Jaruzelski 13 lat później przy wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Trzeba przypomieć, że w operacji „Dunaj” od kul zginęło 90 osób, a kilkaset zostało rannych.
Armia wspiera partię
Generał Wojciech Jaruzelski, kiedy trzeba było bronić socjalizmu, nie wahał się wysłać czołgów także przeciwko własnym rodakom. W grudniu 1970 r. to Polak kazał strzelać do innych Polaków. W czasie wydarzeń grudniowych, a ściślej protestów robotniczych przeciwko kolejnej podwyżce cen mięsa, od kul wojskowych zginęło 49 osób, a ponad 110 zostało rannych. Zdarzało się, że rodziny zabitych nie wiedziały, gdzie zakopani są ich najbliżsi. A kiedy już odkryli miejsce pochówku, nie pozwolono im odwiedzać mogił zabitych. Dziś Jaruzelski swoim zwyczajem odpowiedzialnością za masakrę przed Stocznią Gdyńską obciąża innych, m.in. Zenona Kliszkę i Stanisława Kociołka. I w związku z tym nie czuje się odpowiedzialny za tamte tragiczne wydarzenia. Twierdzi też, że rozkaz strzelania do robotników został wydany na najwyższym szczeblu partyjnym przez Biuro Polityczne KC PZPR. Pomija jednak to, że jako zastępca członka tego Biura wchodził w skład ścisłego kierownictwa. Ale to przecież on był ministrem obrony i to wyłącznie za jego zgodą wojsko mogło otworzyć ogień do robotników. To jedna ze spraw, za którą Jaruzelski nie został do tej pory rozliczony.
Partia wspiera wojsko
Jaruzelski nie poniósł też do dzisiaj najmniejszej kary za stan wojenny. A przecież dla wielu ta decyzja o wprowadzenie stanu wojennego jest jego najcięższym grzechem podczas całej kariery. Za nią szły aresztowania tysięcy działaczy „Solidarności” kierowanych do więzień nazywanych enigmatycznie miejscami odosobnienia albo obozami dla internowych. Od dłuższego czasu Jaruzelski usiłuje bronić się groźbą rosyjskiej interwencji, jaka nieuchronnie nastąpiłaby, gdyby nie wprowadził stanu wojennego. Dziś na podstawie wielu źródeł wiadomo już, że jest to najprawdopodobniej teza fałszywa. Mówią o tym zarówno dokumenty rosyjskich wojskowych, jak i materiały ujawnione przed dwoma miesiącami, przechowywane przez CIA, a otrzymane w latach 80. od Ryszarda Kuklińskiego. Jaruzelski po prostu tą decyzją bronił reżimu komunistycznego i własnej władzy. Dziś nadaje temu wymiar dramatu, w którym musiał zdecydować o wyborze mniejszego zła.
Druhów dwóch - wspólne konto
Jaruzelski wspólnie z Kiszczakiem ponoszą odpowiedzialność za wszystkie dramatyczne wydarzenia, które miały miejsce po wprowadzeniu stanu wojennego. Nie tylko dlatego, że stworzył sytuację, w której te zbrodnie były możliwe. Ale przede wszystkim dlatego, że można go nazwać ich współautorem. To on bowiem wspólnie z Kiszczakiem wytworzyli warunki do bezprawnego działania SB, milicji i wojskowych służb specjalnych. Dzięki tej atmosferze przyzwolenia na używanie najbardziej bezwzględnych metod w walce z przeciwnikami socjalizmu, możliwe się stały kolejne zbrodnie. Wprawdzie przypisywałem je wcześniej Kiszczakowi, ale one niemal w równym stopniu obciążają konto Jaruzelskiego. Przypomnę, że chodzi o masakrę w Kopalni „Wujek”, o śmiertelne pobicie Grzegorza Przemyka, o mord na ks. Jerzym Popiełuszce, wreszcie o tajemnicze zgony księży Stanisława Suchowolca, Stefana Niedzielaka i Sylwestra Zycha.
Współpraca:Jerzy Ignatowicz