Będzie to najpoważniejszy przed wielkim wyborczym BUM w 2010 roku test dla partyjnych strategii i liderów. Najmniej ryzykuje tu Donald Tusk - tylko wyraźna porażka mogłaby zachwiać jego pozycją i zmusić PO do zmiany planów. Ale pozostali gracze toczyć będą walkę o polityczne życie.

Reklama

Jarosław Kaczyński musi udowodnić - Polakom, ale także swojej partii - że potrafi jeszcze wygrywać, że nie świeci tylko blaskiem dawnej wielkości, ale nadal ma moc uwodzenia wyborców. Nawet jeśli innym językiem, nawet jeśli pod nieco zmienionymi hasłami. Co więc będzie jego celem? Chyba remis, a jeśli potwierdzą się domniemania o niskiej frekwencji - może i minimalne zwycięstwo. To pozwoliłoby złapać jego formacji głęboki oddech i odwrócić trend, w którym od 2007 roku raczej traci, niż zyskuje.

Jeszcze poważniej wygląda egzamin Grzegorza Napieralskiego. Lider Sojuszu Lewicy Demokratycznej w tych właśnie wyborach musi przeobrazić się z dobrze zapowiadającego się kogucika w koguta potrafiącego wynajdywać spore ziarna. Zbyt krucha jest jego wewnętrzna pozycja, by darowano mu kolejną porażkę, kolejny wynik trochę tylko ponad progiem wyborczym.

Głodny aparat eseldowski potrzebuje sukcesu i jeśli go nie dostanie - Napieralskiego pożegna. Wątpliwe, by następca był lepszy, ale sfrustrowani politycy rzadko działają racjonalnie. A tu na dodatek jedna zła wiadomość goni kolejną - z Platformy startuje Danuta Huebner, pod jej skrzydła ucieka kandydujący na szefa Rady Europy Włodzimierz Cimoszewicz. No i konkurencyjna lista lewicowa Dariusza Rosatiego. Obóz postkomunistyczny przeżywa kolejny akt agonii. Jeśli 7 czerwca nie uda się odwrócić tego trendu, to kiedy?

Reklama

Jeszcze jedna sprawa będzie bardzo ważna - temat główny tej kampanii. Wcale nie jest przesądzone, że będzie to wejście do strefy euro, jak planują PiS i PO. Równie dobrze kryzys może dogonić nas szybciej, niż planujemy i już w maju, czerwcu wypchnąć wszystkie inne sprawy.

Można więc postawić tezę, że kampania i wynik eurowyborów ostatecznie zamkną rozdział rozliczeń - tych realnych i emocjonalnych - po okresie pisowskim. Ustawią natomiast zawodników na polach startowych, dodadzą im sił lub podetną skrzydła. A Parlament Europejski? Niemieckie polityczne powiedzenie "jak masz dziadka, wyślij go do europarlamentu" jest może przesadzone, ale na pewno ostateczny skład polskiej delegacji będzie mniej ważny niż prawdopodobne konsekwencje krajowe tych wyborów.