PIOTR GURSZTYN: Co pani takiego zrobiła, jak to się stało, że została pani odwołana z funkcji szefowej telewizji Biełsat?
AGNIESZKA ROMASZEWSKA-GUZY*: We wtorek rozmawiałam z szefem działu filmowego Deutsche Welle. Chcieliśmy podpisać koprodukcję polsko-niemiecką o 1 września 1939 roku. I tu nagle wszedł dyrektor kadr i wręczył wypowiedzenie. Ja z kolei musiałam dokończyć spotkanie, bo nie mogłam im powiedzieć „wracajcie panowie do Berlina, bo ja już nie jestem dyrektorem Polonii” (Agnieszka Romaszewska-Guzy była też dyrektorem w telewizji Polonia – red.).

Spodziewała się pani odwołania?
Przewidywałam możliwość odwołania mnie ze stanowiska dyrektora w telewizji Polonia. Natomiast odwołanie z telewizji Biełsat było dla mnie szokiem absolutnym. Mnie nie tylko odwołano, tylko po prostu wypieprzono na bruk. A właśnie dostałam wielki kosz kwiatów od kolegów z Polonii.

To uderzenie bardziej w panią jako konkretną osobę czy w ideę istnienia niezależnej telewizji białoruskiej?
Nie wiem. Mam nadzieję, że nie jest to uderzenie w telewizję. Ona jest dla mnie zdecydowanie czymś więcej niż tylko kwestią mojej posady. To idea, którą udało się zrealizować z niesłychanym bólem i trudem. Po trzech latach telewizja nie tylko powstała, ale nadaje i rozwija się. Gdyby ktoś w 2006 r. powiedział w Mińsku, że to zadziała, to by nikt nie uwierzył. Ale jakie są motywacje pana Farfała? Meandry jego myśli są mi nieznane. Mnie już wyrzucał Robert Kwiatkowski, teraz wyrzuca Piotr Farfał, deportował mnie Aleksander Łukaszenka. Myślę, że obserwatorzy wolności mediów mogliby się przyglądać mojej osobie. To trochę głupio o sobie mówić, ale chyba mam jakieś mediumiczne zdolności.

Biełsatowi już próbowano przedtem obciąć pieniądze. Nie wszyscy w Polsce dobrze życzyli tej telewizji. Czy jest groźba likwidacji Biełsatu?
To byłaby straszna kompromitacja polskiej polityki. Nie powinno być tak – co słusznie napisał u was Jan Rokita – że piraci porywają instytucję państwową. To element polskiej polityki zagranicznej, która powinna być odpowiedzialnie prowadzona.

Jeden z pani pracowników powiedział, że każde zakłócenie pracy Biełsatu to prezent dla Łukaszenki.
Dotychczas nic takiego nie nastąpiło. Moi koledzy pracują cały czas. Muszę powiedzieć, że nigdy jeszcze nie pracowałam z tak dobrym zespołem. Oni pracują dla idei. Chcemy uniknąć jakichkolwiek zakłóceń, choć one mogą być. Ja np. nie pojechałam na rozmowę ze szwedzką agencją pomocową SIDA dysponującą wielkimi pieniędzmi. Dwukrotnie wizytowali nas w sprawie pomocy i byłam z nimi umówiona. Musiałam odwołać samolot. Dostaję teraz SMS-y z Białorusi: „Zbieramy się w mińskim biurze i będziemy próbowali ci pomóc. Jesteśmy z tobą. Twoja mińska gwardia”. Ale my samotnie się o wszystko dobijaliśmy. Do dzisiaj nie mamy podpisanego z MSZ aneksu umowy o finansowanie.

Pracownicy Biełsatu stanęli za panią. Bronią panią też posłowie – Robert Tyszkiewicz, Marek Borowski. Ale czy ma pani innych, potężniejszych sojuszników?
Chodzi bardziej o obronę stacji niż mnie. Myślę, że możemy liczyć na posłów, którzy zajmowali się Białorusią. Oni, np. Tyszkiewicz i Borowski, zachowali się bardzo ładnie. Mam nadzieję, że uda się obudzić rząd. Ale na razie ważniejszy jest spór o samolot z prezydentem. A kogo obchodzą nasi ludzie, 140 osób, w Mińsku czy Witebsku? Mam poczucie osamotnienia.

Czy sygnał o pani zwolnieniu oznacza kłopoty dla pracowników Biełsatu na Białorusi? Czy to ośmieli tamtejsze władze do uderzenia w nich?
Bardzo się tego boję. Na pewno łatwiej im będzie siać panikę. Tam nie ma wolnych mediów, tylko portale internetowe i plotka, która szybko się rozchodzi. Ci ludzie z tego żyją, zmienili pracę, zostawili uczelnie. Przecież nie mają umów o pracę, pracują półlegalnie. I pójdzie plotka: od jutra zamykają Biełsat. Da Bóg, że kwestia Partnerstwa Wschodniego powstrzyma Łukaszenkę przed uderzeniem w nich, natomiast będzie panika, może być dezorganizacja pracy. Byłam osobą, która mówiła, że się uda: „Koledzy, róbcie”. W poniedziałek spotkałam się z koordynatorami z całej Białorusi i mówiłam, by się trzymali, że mamy pieniądze i że stacja działa. Ludzie na Białorusi zaczęli zakładać anteny. Dla polsko-białoruskich stosunków ewentualnego upadku Biełsatu nawet w 20 lat nie da się odrobić. Całe tamtejsze elity liczą na tę stację. Nas cały czas pytano, czy jesteśmy skuteczni. Bez przerwy musiałam się z tego tłumaczyć. Były nieustające kontrole. Kontrola skarbowa nie wychodziła ode mnie. Prokuratura też pytała o wydatki. Ale prawda jest taka: nie ma nic efektywniejszego na Białorusi, bo angażujemy całą tamtejszą elitę. Dajemy im miejsce do wypowiedzi, możliwość robienia filmów i programów. Ogląda nas mniej niż państwową telewizję czy rosyjskie stacje, ale to i tak cud.

Reklama

Pójdzie pani do sądu? Będzie się pani odwoływać?
To zależy. Jestem pracownikiem TVP na umowie stałej. Tam jest zapis, że jeżeli skończy się kontrakt dyrektorski, to pracodawca ma obowiązek zaproponować pracę na stanowisku dziennikarskim. Chętnie będę pracować w telewizji Biełsat na stanowisku szeregowego redaktora.

*Agnieszka Romaszewska-Guzy jest wieloletnią dziennikarką TVP, była korespondentką na Białorusi, stworzyła niezależną telewizję białoruską Biełsat i kierowała nią. We wtorek została odwołana przez prezesa TVP Piotra Farfała