Bo to nieprawda, że nic nie da się zrobić. Wiadomo, jak drogie są nowoczesne, wysokospecjalistyczne procedury, i że NFZ to nie worek bez dna. Ale mam wrażenie, że cała ta wiedza służy Ministerstwu Zdrowia do starannego przykrywania własnej złej woli, braku planu, strategii i lekceważenia pacjentów. Europejski raport na temat przestrzegania praw chorych, o którym piszemy dziś w DZIENNIKU, to powód do głębokiego wstydu dla rządu.
W publicznych placówkach tak długo trzeba czekać na podstawowe zabiegi, że każdy, kto ma parę groszy przy duszy, zmuszony jest do korzystania z prywatnych usług. Jak nie ma - to nie skorzysta. Efekt? Ryzyko śmierci dziecka jest w Polsce o 40 proc. wyższe niż w innych krajach Unii Europejskiej. Mało? Prawie połowa chorych na raka nie przeżywa roku od diagnozy, bo choroba została wykryta za późno.
Minister, który utrzymuje, że tak być musi, powinien sam natychmiast zrezygnować z pracy. A to przecież tylko niewielka część grzechów polskiej ochrony zdrowia.

Reklama

Dokument bezlitośnie punktuje nie tylko zbyt niskie nakłady na zdrowie w Polsce, ale także to wszystko, co jest na co dzień tak upokarzające dla pacjentów: brak choćby jednej całodobowej informacji o usługach medycznych, brak możliwości swobodnego wyboru placówki, konieczność ustawiania się w długich kolejkach po skierowania do specjalistów, pozbawienie prawa do wglądu we własne dokumenty medyczne, latami ciagnące się postępowania w sprawie odszkodowań za błędy lekarskie.
Od dwóch lat można usłyszeć, że rząd ma pomysł, jak to wszystko naprawić. Przekształca szpitale w spółki. Ale czy to one mają przeprowadzać programy profilaktyczne i badania przesiewowe? Tu przecież potrzebna jest polityka państwa, nie da się udawać, że to nie dotyczy rządu! Dzieci chorują i nie są w porę diagnozowane, bo nie ma lekarzy w szkołach i zamknięto poradnie matki i dziecka. Tego nie załatwi lekarz wzywany na telefon z ogłoszenia w gazecie, który bierze za wizytę 100 złotych.
To wszystko nie jest oczywiście winą jednego rządu. Spirala błędów i zaniechań nakręca się od lat. I pewnie chętnie szukalibyśmy usprawiedliwień dla rządzących, gdyby w którejkolwiek dziedzinie widać było najmniejszy chociaż postęp. Ale nie widać. Czy za rok w europejskim rankingu prześcigną nas Rumunia i Bułgaria?