W oczach sympatyków i wielu neutralnych wyborców Tusk wygrywa kolejny konflikt z Lechem Kaczyńskim. Dzieje się tak, mimo że to nie Kaczyński jest tu "agresorem". Nawet też nie Fotyga. Gdyby premierowi zależało na wyciszeniu tej sprawy, toby wysłał byłą szefową MSZ na ambasadorskie stanowisko lub przynajmniej wstrzymał wyjazd. Wybrał jednak ostry konflikt, i to taki, który potrwa przez najbliższe kilka dni. Nieprzypadkowo.
Jan Rokita tę metodę walki z prezydentem nazwał kilka dni temu "odzieraniem Lecha Kaczyńskiego z resztek prezydenckiego majestatu". Mniej wyrafinowani komentatorzy politycy określają to grillowaniem. To metoda wymagająca nieco sadystycznej systematyczności. Kilka dni wcześniej otoczenie premiera próbowała podgrillować Kaczyńskiego przy okazji obchodów rocznicy wejścia Polski do Unii Europejskiej. Wysłano mu kuriozalne w treści zaproszenie i przewidziano dziwną dla głowy państwa formułę obecności w obchodach. Drażliwy zazwyczaj w takich sprawach Kaczyński przełknął jednak zniewagę i nie eksplodował ze wściekłości. Ale w sprawie Fotygi nie będzie mógł ustąpić, więc obejrzymy kolejną żenującą awanturę między obu pretendującymi do miana męża stanu politykami.
Zyski Tuska i Platformy z tej bijatyki można wyliczać długo. Oprócz psucia wizerunku Kaczyńskiego można dodać przykrywanie takich spraw jak kłopoty z Januszem Palikotem czy dyskusja nad finansowaniem kongresu Europejskiej Partii Ludowej w Warszawie. To polityczne abecadło. Takie jak w powtórzonym niedawno w telewizji filmie "Fakty i akty". Tam, by uratować umoczonego w skandal obyczajowy prezydenta USA, jego doradcy wymyślają wojnę z Albanią. Sprawna aranżacja, dużo emocji i prawie cała opinia publiczna uwierzyła, że maleńki kraj zagroził wielkiemu mocarstwu. Wprawdzie nie miało to związku z logiką, ale było ładnie zapakowane.
Coś jak z Fotygą. Ona, cytując premiera, "pokazała figę" lub "odcięła wyciągniętą do niej dłoń" - jak stwierdził inny ważny polityk PO. Sposób storpedowania jej kandydatury okazał się skuteczny, ale czy etyczny? Czy polska polityka będzie od tego lepsza? W to trudno uwierzyć nawet tym, którzy dziś cieszą się z utrącenia nielubianej "Foti".