Wojny o Fotygę są dla państwa szkodliwe, ale jednak warto się o nią bić, bo może politykę polską od tego szlag trafi, ale za to przedmiot tych wojen jest skarbem zarówno duchowym, jak też estetycznym. Anna Fotyga to postać jak z obrazów El Greca, całkiem niedzisiejsza. Rzadko bowiem trafia do współczesnej dyplomacji tak autentyczna stygmatyczka, której stygmaty bezpośrednio wyrażają bezgraniczne cierpienie Lecha Kaczyńskiego.
Fotyga nie nadaje się na dyplomatę, tak jak wcześniej nie nadawała się na szefa dyplomacji. Przypomniała nam o tym raz jeszcze, kiedy mówiła w Sejmie, że patrząc na dzisiejszą polską politykę zagraniczną, którą jako ambasador przy ONZ miałaby realizować, "jest głęboko poraniona". Fotyga tłumaczy się - a właściwie nie tłumaczy się, bo jest z tego dumna - że publicznie cierpiąc przed sejmową komisją, a później przed dziennikarzami, była autentyczna, szczera aż do bólu, a może i jeszcze dalej, do granic rozkoszy. To jeszcze jeden powód, żeby nigdy nie pracowała w dyplomacji. Wyobraźmy sobie tę jej bezkompromisową szczerość i autentyczność zastosowaną wobec dyplomatów Rosji czy Niemiec, którzy naprawdę są większymi zawodowcami niż przesłuchujący ją i prowokujący w Sejmie posłowie SLD czy PO. "Panie ambasadorze Niemiec, panie ministrze Rosji - cała jestem poraniona waszą polityką!". Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, że Polacy nie nadają się do uprawiania polityki w suwerennym państwie, w brutalnym świecie, w bezlitosnym szekspirowskim teatrze globalnej polityki, wymagającym odgrywania swojej roli na zimno, a nawet z uśmiechem na ustach - patrząc na Fotygę, te wątpliwości utraci.
Wiem, że ani premier, ani minister Sikorski nie darzyli Anny Fotygi nawet cieniem sympatii. Ale ułożyli się z prezydentem i mieli zamiar tego układu dotrzymać, gdyby nie farsa odegrana przez Fotygę w Sejmie, farsa bezwarunkowo dzisiaj chwalona przez równie autentycznego jak ona lokatora prezydenckiego pałacu. Ambasador przy ONZ to marginalna synekura przy sparaliżowanej i niepotrzebnej do niczego organizacji międzynarodowej. Gdzie prawami człowieka zajmuje się Kadafi, a kraje bogatsze i bardziej cywilizowane starają się jedynie łożyć na ten cyrk jak najmniej swoich pieniędzy. Więc Fotyga - nawet afiszująca się ze swoją autentycznością, obnosząca swoje stygmaty - byłaby tam stosunkowo mało widoczna i stosunkowo mało szkodliwa. Tam swoje stygmaty okazują dyplomaci zuluscy i kubańscy, robią to bez porównania bardziej malowniczo, więc nasza cierpiąca pani ambasador zginęłaby szczęśliwie w tłoku i zgiełku. Właśnie dlatego uważam, że premier i szef MSZ byli gotowi zaspokoić dumę prezydenta i Fotydze tę synekurę dać. Ona im na to realnie utrudniła. Dając przy okazji pretekst do wojny, w której straty polskiego państwa będą nieporównywalne do jej wartości jako dyplomaty.
Dyplomacja i polityka uprawiane pod sztandarem "cała jestem poraniona!", firmowane przez Lecha Kaczyńskiego i zagarniające znaczną część PiS (do ostatnich już wyjątków należą Szymański i Kowal, a w polityce wewnętrznej Poncyljusz czy Putra) są dla psychiki Polaków absolutnie niszczące. Wydobywają największe nasze narodowe wady, niszczą resztki zalet. Pytanie tylko, jak sobie z tym radzić. Zimna obojętność Schetyny, uśmiech przylepiony do twarzy Tuska i Sikorskiego to metody lepsze niż brutalność Palikota, której jednak Platforma postanowiła świadomie używać.
Palikot konsekwentnie gasi ogień benzyną. Rany i stygmaty atakowanych przez niego polityków i elektoratu, który się wokół nich w konsekwencji tych działań utwardza, stają się od tego jedynie bardziej realne, mocniej krwawią, a ból jest silniejszy. Można w ten sposób z Kaczyńskimi wygrać, ale odziedziczy się po takim zwycięstwie naród głębiej podzielony, bardziej zbrutalizowany. I rządzić będzie nim jeszcze trudniej.