Wszystko zależy od tego, co dziś Wałęsa powie na zjeździe Libertasu w Madrycie. Jeśli rzeczywiście będzie tak jak zapowiadał, starał się przekonywać Declana Ganleya i partię Libertas do głębszej integracji europejskiej i nie sprzeciwiania się traktatowi lizbońskiemu, to można to jakoś przyjąć. My też pamiętamy, jak tan sam Wałęsa wystawiał do wiatru swoich politycznych „przyjaciół”, którym się wydawało, że jest już ich, że jest jakoś przez nich kontrolowany, gdy tymczasem on sam robił i mówić „coś” takiego, co było im zupełnie obce, a nawet przeciwne i to oni zostawali w tyle z rozdziawionymi gębami.

Reklama

Jeśli jednak Lech Wałęsa niczego takiego na temat integracji europejskiej nie powie i wyjdzie na to, że jego wystąpienia na kongresach Libertasu są jedynie sposobem na zarabianie pieniędzy to sprawa wygląda inaczej. Problem polega na tym, że jest to zarabianie pieniędzy u nieodpowiednich ludzi, na zasadzie podobnej do powiedzenia, że nie pożycza się pieniędzy od mafii. Dlatego też, zachowując wszelkie proporcje takiego porównania, nie powinno się zarabiać pieniędzy dzięki panu Wierzejskiemu, dzięki działaczom LPR, którzy niejednokrotnie mają w swoich życiorysach takie nacjonalistyczno - szowinistyczne epizody.

Kto jak kto, ale Wałęsa, który jest ikoną walki o wolność, u takich ludzi nie powinien zarabiać pieniędzy. Ja wiem, że płaci mu Ganley i europejska partia Libertas, ale w Polsce ma ona twarz Romana Giertycha, Wierzejskiego, czy Piotra Farfała, który choć nie jest członkiem Libertas, wywodzi się z tego samego środowiska politycznego. U takich ludzi Wałęsa pracować nie powinien.