PIOTR ZAREMBA: Świętuje pan 4 czerwca, ale nie ma pan zbyt optymistycznej miny.
ARTUR BALAZS: Bo dzisiejsi beneficjenci zwycięstwa nad komunizmem nie potrafią wspólnie podziękować tym, którzy o nie wtedy walczyli. Byłem w budynku Sejmu. Bohaterów tamtych zdarzeń znalazło się na Wiejskiej dziwnie mało, zabrakło prezydenta i premiera. Za duże są dziś społeczne podziały, zbyt wielkie namiętności. Cała Europa u nas gości w osobach szefów parlamentów, a my nie potrafimy razem świętować.
Czyja to wina?
Wina się rozkłada na różne strony. Ja jestem na mszy w Gdańsku, ale mam poczucie, że jeśli świętuję z kimś, to tym samym od razu manifestuję przeciw komuś. Każda ze stron chce zawłaszczyć to wspólne święto.
>>>Śpiewak: Tej kampanii nikt nie wygrał
Ale taka logika politycznej wojny się opłaca. Ci najwięksi, partie Kaczyńskiego i Tuska, są coraz silniejsi. Sondaże przed eurowyborami pokazują to dobitnie.
Może opłaca się dlatego, że brakuje alternatywy. Scena polityczna została zawłaszczona przez obie partie. Ordynacja, system finansowania partii z kieszeni podatników, wykluczają w praktyce konkurencję. To już przestaje być wybór obywateli. To wybór samych polityków.
W odpowiedzi pada argument, że potrzebujemy stabilizacji i silnych partii. Jako polityczny weteran pamięta pan rozdrobnienie z początku lat 90.
Scena polityczna do końca się nie ukształtowała. I te ruchy, zmiany, różnorodność wcale nie miały samych złych stron. Polska nie traciła na niej gospodarczo, jej pozycja międzynarodowa też się wzmacniała. To, co jest teraz, podoba mi się dużo mniej. A zaryzykuję twierdzenie, ze skutki zamurowania sceny odczujemy dopiero za kilka lat. Obawiam się praktycznego ograniczenia demokracji. Coraz mniej Polaków ma poczucie, ze ich głos cokolwiek zmienia. Czekam na informację o frekwencji w tych wyborach. Może ona potwierdzić moją tezę o ubezwłasnowolnieniu obywateli.
Ta frekwencja jest niska w całej Europie.
Ale czy do tego stopnia?
Eurowybory wygra jednak PO. To początek jej triumfów czy otwarcie kłopotów?
Ja widzę te wybory w kontekście udziału obywatela w polityce. I szukam kogoś, kto mógłby się przeciwstawić temu fatalizmowi, że polityka jest zawłaszczana przez polityków. Zastanawiam się też nad nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Dziś widzi się je jako rozgrywkę między obecnym prezydentem i premierem.
Pan ich tak nie widzi?
Jeśli do tego dojdzie, nic się nie zmieni, poza tym że pogłębią się nie tylko polityczne, ale także i społeczne podziały. Myślę, że przyszły prezydent powinien te podziały łagodzić. Powinien uosabiać narodową zgodę. Taką postacią jest Jerzy Buzek.
Ależ on jest politykiem PO.
Jest nagłaśniany przez PO jako kandydat na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Nie jest jednak członkiem Platformy. A mam poczucie, że mógłby być kimś więcej. Moim zdaniem Donald Tusk chce go wysłać do europarlamentu, żeby pozbyć się prezydenckiego rywala. Buzek ma olbrzymi autorytet, jest do bólu uczciwy, kocha ludzi. On mógłby uspokoić konflikty. Gdyby Tusk potrafił odłożyć na bok własną ambicję, też wskazałby profesora Buzka jako najlepszego kandydata.
Ale partie nie chcą w Polsce prezydenta, który łączyłby wszystkich.
Tylko że jest coś ważniejszego niż wola partyjnych aparatów. To wola obywateli. A obowiązkiem mediów jest przeprowadzić taką debatę. To recepta na spadek zainteresowania Polaków polityką. Oddajmy obywatelom choć w części ich podmiotowość.
Jaki interes miałby Tusk w wysuwaniu Buzka?
Przypomnę, że próbował niedawno ograniczyć finansowanie partii, co zwiększa podmiotowość obywateli. Jeśli robił to szczerze, to dlaczego miałby bać się takiej debaty? Nie powinien wysyłać dwóch swoich największych konkurentów: Cimoszewicza i Buzka, za granicę.
Mówi pan, że Buzek połączyłby Polaków. PiS nie zrezygnuje ze swego kandydata. Lech Kaczyński tak czy inaczej wystartuje.
Niech startuje. Ja nie wiem, czy Jerzy Buzek musi być kandydatem PO. Platforma mogłaby go poprzeć, ale byłby to jednak kandydat obywatelski. On się nie wikła w podziały między PiS i PO. Swoje zalety prezydenta ponadpartyjnego ujawniłby w pełni po wygranych wyborach.
A jeśli Donald Tusk nie wystawi Jerzego Buzka?
To powinien on startować jako ten trzeci. Oni będą się kopać, a on będzie kandydatem dla obywateli.
Nie postrzegam Buzka jako człowieka zdolnego do takiego ryzyka.
To jest wyzwanie. Nie rozmawiałem z nim na ten temat. Ale oceniam go jako człowieka, dla którego interes państwa jest przesłaniem najważniejszym.
Był kiedyś kojarzony z bilansem czterech lat AWS. Opisywano go wtedy jako człowieka ustępliwego, zbyt miękkiego.
Ja nie jestem obiektywny, bo byłem ministrem rolnictwa w jego rządzie. Miałem możliwość obserwowania go w najtrudniejszym dla niego czasie, gdy rozstał się politycznie z Marianem Krzaklewskim, gdy był człowiekiem samotnym. Upatruję w nim polityka dużego formatu.
I Kaczyński, i Tusk to naturalni liderzy dużych odłamów społeczeństwa. W Buzku cech lidera nie widzę.
Buzek nie ma takich aspiracji. A czy Tusk jest naturalnym liderem swojego środowiska? A może to tylko polityk, który pozbył się konkurentów wewnątrz Platformy: Andrzeja Olechowskiego, Macieja Płażyńskiego, potem Zyty Gilowskiej i Janka Rokity. To taktyczna zręczność, ale czy coś więcej?
Dziś jest kochany przez Polaków – niech pan zajrzy w sondaże.
Sprawdźmy to więc w wyborach. Niech pierwsza tura prezydenckich wyborów będzie weryfikacją pańskiej tezy. Tusk powinien się chętnie poddać takiej weryfikacji.
Powtórzę: może Polacy przyzwyczaili się do podziałów, które pan chce likwidować?
Przyzwyczaili się jednak w sposób mocno ograniczony, skoro coraz mniej chętnie chodzą do wyborów.