Bez żadnej wewnętrznej dyskusji Donald Tusk wyznaczył Janusza Lewandowskiego jako kandydata na unijnego komisarza. Jako zwycięzca może jednoosobowo podejmować takie decyzje. Wywyższać i obdarzać łaskami jednych, strącać w polityczny niebyt drugich. Tym razem promuje ludzi całkowicie od siebie zależnych, kosztem starych, lecz niezależnych, towarzyszy partyjnych.

Reklama

Tusk robi to już od dłuższego czasu. Do tej pory promocje i degradacje odbywały się głównie w kręgu działaczy partyjnych. Tu, głównie za pomocą układania list wyborczych, dochodziło do zmian w hierarchii. Nic to zresztą nadzwyczajnego - liderzy wszystkich partii robili to, robią i bedą robić.

Teraz widać zmianę. W PO nasila się proces awansu osób, których można nazwać "ludźmi nowymi". Te osoby - Jerzy Buzek, Danuta Huebner, Róża Thun, wcześniej Radosław Sikorski, także Marian Krzaklewski (tu akurat niełaska wyborców to pokrzyżowała) - są wartością dodaną, bo są znane i sprawne. Jednocześnie nie mają źadnego zaplecza politycznego. Są singlami.

Homini novi na dworze króla Donalda to identyczne zjawisko, które znamy z dziejów feudalnej i potem absolutystycznej Europy. Królowie promowali uszlachconych plebejuszy w miejsce potężnych swą materialną niezależnością magnatów. Stąd powolna, ale systematyczna marginalizacja Jacka Saryusza-Wolskiego. Bo on ciągle ma zaplecze w Platformie.

Reklama

Janusz Lewandowski nie jest czystym przykładem. To stary towarzysz partyjny, ale nikt nie powie, że to typ lidera, który może zbuntować się przeciw kierownictwu. Wpisuje się w jednak regułę, bo nikt w najściślejszych władzach PO nie traktuje go nie tylko jako zagrożenie, ale wręcz jako konkurenta.

Czy Tusk dobrze robi promując "ludzi nowych"? Na krótką metę Platforma na tym korzysta. To dyscyplinuje i tak już stłamszonych partyjnych baronów. Nie jest jednak pewne, czy posłuży to dłuższą metę. Partyjni baroni byli jedną z przyczyn klęski SLD. Ale nie jedyną.

Żadna partia jednak nie może składać się z najętych profesjonalistów. Potrzebni są regionalni i lokalni liderzy, bo tylko oni mogą mobilizować partyjne doły i wyborców. Ich określona podmiotowość to gwarancja wewnątrzpartyjnej demokracji. Jej brak zamienia demokratyczną partię w prywatny kartel szefa i jego zauszników. Wyjaławia partię. Poważne symptomy tej choroby widzimy w PiS, gdzie Jarosław Kaczyński, chcąc uniknąć dyskomfortu wewnętrznej debaty i krytyki, przepędził kilku niepokornych, a reszcie zamknął usta.

Tusk, szef rządu i zwycięskiej partii, na razie zamyka usta niezadowolonym z Platformy fruktami władzy. Nie wiemy jak długo będzie to skuteczne, ale napewno nie będzie trwało to wiecznie. Promocja "ludzi nowych" w nowożytnej Francji pozwoliła wprawdzie zwyciężyć Wielką Frondę. Ale wiek później i tak wybuchła jeszcze większa Rewolucja i zmiotła dawcę wszelkich fruktów. Dziś czas płynie znacznie szybciej.