Kiedy słyszę, że negocjacje polsko-amerykańskie na temat zainstalowania w Polsce rakiet typu Patriot utknęły w miejscu z powodu między innymi różnicy poglądów na temat tego, czy Amerykanie mają płacić u nas podatek VAT, nie wiem – śmiać się czy płakać.

Reklama

Bo choć to tylko jeden z wielu problemów, to dobrze oddaje poplątanie z pomieszaniem prezentowane w tej sprawie przez obecny polski rząd. Oto nagle strategiczna dla polskiego bezpieczeństwa sprawa nie może ruszyć z miejsca, bo umowa może być dla nas – jak mówią źródła dyplomatyczne – rzekomo „niekorzystna”. Tak jakby ten interes był dwustronny. Jakby Waszyngton chciał tu założyć pakowalnię orzeszków ziemnych, a nie zainstalować ważny element swojego bezpieczeństwa (element tarczy antyrakietowej), a na dodatek dorzucił nowoczesny system zwiększający nasze bezpieczeństwo (patrioty).

Niestety to właściwe jądro całego przedsięwzięcia umyka uwadze większości komentatorów chętnie pochylających się nad zachłannością Amerykanów i ich zarozumialstwem. A przecież rzecz ma się zupełnie inaczej. Tarcza nam się opłaca, nawet jeśli Amerykanie nie będą płacili podatku VAT, bo znacząco zwiększa bezpieczeństwo Polski. Wciąga nas w sferę bezpośredniego zainteresowania amerykańskiego. Innymi słowy – jeśli tarcza powstanie, to bezpieczeństwo Ameryki będzie w jakimś stopniu zależało od sytuacji w Polsce, od nienaruszalności jej granic. I to właśnie jest cel główny, jaki powinien w tych negocjacjach przyświecać polskim władzom. Tak by nie sentymenty i słowa o przyjaźni, ale twardy amerykański interes narodowy połączyć z bezpieczeństwem Polski. Nie wiem doprawdy, z jakiej planety trzeba nad Wisłę przybyć, jak bardzo nie znać historii, by tego nie rozumieć. I nie wiem, w imię jakich zysków opłaca nam się zmieniać obowiązujące od kilkunastu lat wektory budowy naszego bezpieczeństwa: a więc po pierwsze NATO, po drugie Unia Europejska, po trzecie Stany Zjednoczone. Tak to kiedyś wymyślono i lepiej nie można. Więc dlaczego to wszystko, ten cel główny, tak łatwo ginie z oczu polskiej dyplomacji? Oczywiście, nie jest wykluczone, że Amerykanie nie ułatwiają nam życia, że prezydent Obama ma mniejszą niż poprzednik determinację, by domknąć umowę o tarczy i jej konsekwencje, w tym umowę o patriotach. Problem w tym, że gdy rządził George Bush stanowisko ekipy Donalda Tuska było identycznie szczególarskie, by nie rzec – handlowe. I wtedy, i teraz nie widać zrozumienia, czym w wymiarze geostrategicznym byłaby dla Polski tarcza antyrakietowa.

Zresztą, kto wie, czy sprawa nie jest już przeszłością, czy okazja nie została zmarnowana. A to, co obserwujemy, to tylko szukanie pretekstów na wyjście z całej sprawy z twarzą. Jeśliby tak było, to stałaby się rzecz karygodna. Bo choć pewnie w niczym nie pogorszyłaby ona sondażowych wyników obecnego rządu, to byłaby poważnym naruszeniem polskiej racji stanu. Na razie mamy na głowie kryzys gospodarczy, więc nie w głowie nam bezpieczeństwo. Wojsko Polskie nieprzypadkowo jest pierwszą i największą ofiarą oszczędności. Na razie nikogo to wszystko specjalnie nie boli. Jest dobrze, bezpiecznie, wygodnie. Ale co będzie, jak koniunktura się pogorszy? Historia nie stoi w miejscu, o czym kraj położony między Rosją a Niemcami powinien pamiętać.

Reklama

Jak na razie wiemy dwie rzeczy. Pierwszą – dobry czas na reformy finansów publicznych przespaliśmy. Drugą – właśnie marnujemy okazję do zwiększenia bezpieczeństwa zewnętrznego.