Tajemnicze dokumenty, które odnajdują się w ostatniej chwili, by zmienić bieg śledztwa to typowo polska specjalność. Trzeba wyjątkowej naiwności, by uwierzyć w wersję, według której kluczowe dowody (czyli podsłuch rozmowy Krauze - Lepper) ginie dwa lata temu i w cudowny sposób odnajduje się dzisiaj. Takie rzeczy załatwia jedynie święty Antoni - patron spraw beznadziejnych i rzeczy zagubionych. Jeśli wersja "Dziennika" jest prawdziwa i ludzie ministra Kamińskiego najpierw zgubili kluczowy dowód, a potem go znaleźli, to znaczy, że nikt z nich nie panuje nad swoją służbą i powinien zostać odwołany. Natychmiast. Jeśli natomiast te dowody zostały schowane na czarną godzinę - a groźba umorzenia jednego z najważniejszych dla CBA śledztw jest czarną godziną - to jest jeszcze gorzej. Bo to by znaczyło, że ktoś popełnił przestępstwo ukrywając dowody, czyli utrudniając prowadzone postępowanie.
Obydwie wersje, jeśli hipotezy i informacje "Dziennika" są prawdziwe, dla ministra Kamińskiego byłyby fatalne. Jest oczywistością, że w takiej sytuacji CBA nie ma prawa uzyskać statusu pokrzywdzonego w sprawie przecieku. Nie - bo po pierwsze CBA zostało zdemaskowane, czyli działało nieudolnie. A po drugie, bo wszystkie czynności w tej sprawie - także w wykorzystaniu wiedzy, jaką mają agenci CBA - może przeprowadzić prokuratura lub ewentualnie ABW na jej zlecenie. I CBA nikomu łaski nie robi mówiąc, co wie w tej sprawie, bo to jego psi obowiązek, a nie łaska podzielenia się tajemną wiedzą. To jest techniczna strona ostatnich doniesień. Jest jeszcze strona polityczna.
Afera gruntowa wywróciła koalicję PiS z Samoobroną i LPR, i wysadziła z fotela premiera Jarosława Kaczyńskiego. Podobnych trzęsień ziemi w ostatnim dwudziestoleciu zbyt wiele nie było. Prokuratura, obracając się wśród znanych albo bardzo znanych nazwisk, niczego przez dwa lata nie ustaliła. Mają słabą hipotezę, mają jakieś poszlaki, które obawiam się przed sądem nie wytrzymałyby próby. Niczego nie ustaliła też komisja sejmowa ds. nacisków. A każdy kolejny dzień jej prac powiększa skalę dramatu i kompromitacji.
Wiele wskazuje na to, że nigdy się nie dowiemy, kto miał ostrzec Leppera przed grożącym mu zatrzymaniem. Co gorsza, nie dowiemy się też czy akcja była prowokacją legalną, czy przeprowadzoną poza granicami prawa. I nie uzyskamy odpowiedzi na cały łańcuszek wątpliwości, które towarzyszyły sprawie, m.in. dotyczących wysokości łapówki. Podobno kompletnie nieopłacalnej biorąc pod uwagę cenę gruntu w tym rejonie.
Obawiam się, że zostaniemy z jeszcze jedną sprawą - magmą, zagadką na styku służb, polityki i przestępczości. Niewyjaśnionym łańcuchem zdarzeń, które kończą kariery i zmieniają polityczne ekipy. Czyli z czymś, z czego nie możemy być dumni.



Reklama