Czyjeś imieninowe przyjęcie w podwarszawskim Konstancinie. Masa ludzi, może nawet setka, a wśród nich były premier Leszek Miller. I Lew Rywin dosłownie kilka dni po rocznym pobycie w więzieniu. Na oczach gości, tej całej setki, rzucają się sobie w ramiona. Część publiczności udaje, że nic się nie stało, inni sztywnieją. - Wyglądało to, jakby ojciec chrzestny witał swego mafioza wracającego z kryminału - opisuje Jerzy Urban. Mafiozo opuścił zakład karny, ale wciąż jest na warunkowym zwolnieniu.

Kochał sławę, pieniądze i kino. Gdy szukał domu w Konstancinie, wybrał okazałą willę w samym sercu snobistycznego uzdrowiska, na wyjątkowo popularnym szlaku między kościołem a tężniami. Źle trafił. Gdy stał się najgłośniejszym symbolem III RP, a z jego nazwiska zbudowano Rywinland, pod posesją koczowały tłumy fotoreporterów i zwykłych ciekawskich. Prywatność w zasadzie zerowa. I nie wiadomo teraz, czy dom Rywina stoi koło konstancińskiego kościoła, czy może raczej kościół stoi koło Rywinowego domu. Ciekawskich wciąż nie brakuje, a kamera przed posiadłością rejestruje nawet tych, którzy przechodzą tamtędy chodnikiem.

W dawnej siedzibie jego producenckiej firmy Heritage Films, przez którą niegdyś przewijali się reżyserzy z najwyższej półki (Spielberg, Polański, Wajda), tynk całymi płatami odpada z obskurnej elewacji. Do nowej siedziby trudno trafić, nie ma żadnego szyldu, firma nie rozpowszechnia adresu. Lew Rywin nikogo do siebie nie zaprasza, bo też nie ma się czym chwalić - podnajmuje skromny pokoik od zaprzyjaźnionej firmy podatkowej. Rozgłosu i sławy już nie chce - w jednej z poprzednich siedzib stróż otrzymał wskazówkę, by nie odbierać od nikogo żadnej korespondencji i nie przekazywać nikomu nowego adresu.

Lew salonowy
W czasach świetności Telewizji Polskiej Lew Rywin marzył, by zostać jej prezesem. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale Rywin nie miał powodów do narzekań - przez kilka dobrych lat szefował kodowanej francuskiej stacji Canal+, która cieszyła się wyjątkowymi względami polskich władz. Posada u Francuzów przynosiła nie tylko prestiż, ale i wymierne korzyści - połowę polskiej produkcji, jaką musieli finansować Francuzi, szła bowiem na produkcje w jego prywatnej firmie.

Ale - jak podkreślają znawcy filmowego rynku - był przy tym producentem wybitnym. Na jego "Pana Tadeusza” poszło do kin aż 7 mln widzów, "Pianista”, którego współprodukował, zgarnął w Cannes główna nagrodę, Złotą Palmę.

Miał niezwykłego nosa, talent i odwagę. To dzięki niemu polski widz śledził skomplikowane losy niewolnicy Isaury, która gromadziła 90-proc. widownię! Brazylijski tasiemiec kupił na targach w Cannes jako prezes Poltelu. To także on jako pierwszy wprowadził na polski grunt popularne sitcomy i wyprodukował z sukcesem "13. posterunek” dla Polsatu.

Znał doskonale języki (urodził się w ZSRR, szkoły kończył w Stanach Zjednoczonych, w Polsce karierę zaczął jako tłumacz), był wiceszefem Interpressu, a w Radiokomitecie odpowiadał za zagraniczne zakupy. Niedawno okazało się, że Lew Rywin donosił na amerykańskich dziennikarzy jako współpracownik SB o pseudonimie Eden. Za Drawicza, czyli już w wolnej Polsce, dbał w telewizji o finanse. Bywał wszędzie, gdzie się w III RP bywało. W jednej ręce szklaneczka whisky, w drugiej cygaro, biały szalik. Dla jednych nosił się tandetnie i groteskowo. Inni wspominają: - Kultura przez duże "K”. Dla przyjaciół: Lowka, Lowa. Zyskał sobie przydomek Lew Salonowy.

Lew spokojny
Teraz jest nikim. Na drewnianej łódce na Mazurach łowi ryby. Kupił podwodną sondę, by łatwiej uchwycić ławice. Schudł. Dużo pływa (zalecenie ortopedy ze względu na kłopoty z dyskiem). Reperuje zdrowie (jeśli wierzyć rodzinie, która bezskutecznie błagała ministra sprawiedliwości o odroczenie kary, cierpi na: rozległą chorobę wieńcową, zaawansowaną cukrzycę, zmiany zwyrodnieniowe kręgosłupa plus "stały stres”). Czasem przespaceruje się kilka kroków do cukierni Smakołyk, ale tam nie ma mowy o dyskrecji - gdy uiszcza rachunek, sprzedawczynie proszą o autografy dla znajomych. O pobycie w więzieniu nie rozmawia. Zgaszony, zmęczony, zniechęcony. Słynna afera odwróciła życiowe priorytety. Lew Rywin nade wszystko dziś ceni ciszę i spokój.

Lew świetlicowy
Jego 376 dni w więzieniu w Białołęce (nie licząc 43 dni w areszcie śledczym) wyglądało tak:
6 rano - pobudka sygnałem dźwiękowym dobiegającym z korytarza. „Nie zdarza się” - mówią w zakładzie - "by ktoś chciał poleżeć dłużej”.
6 - 7 - zajęcia porządkowo-higieniczne, sprzątanie celi. W kąciku sanitarnym umywalka i ubikacja oddzielone zasłonką. Woda wyłącznie zimna, ale ręcznik można mieć własny.
7 - 7.15 - apel poranny, czyli strażnicy zaglądają do cel, sprawdzają, czy wszyscy są cali i zdrowi.
7.15 - 7.45 - śniadanie.
7.45 - 8 - chorzy zgłaszają się od lekarza, ci, którzy mają inne problemy, zapisują się do wychowawcy.
8 - 13 - godzinny spacer na tzw. polu spacerowym pokrytym trawą. Na spacerniak trzeba zdjąć dresy, bo wyjście z budynku jest możliwe tylko w więziennym drelichu. Potem można czytać (w więziennej bibliotece czeka 5 tys. woluminów, wypożyczanie bez ograniczeń), oglądać telewizję, video lub DVD (wszystko przywiezione z domu). Regulamin zezwala trzymać w każdej celi maksymalnie pięć kaset lub płyt. Cele otwarte, można spacerować po korytarzu, zadzwonić z telefonu na kartę, zajrzeć do świetlicy.
13 - 14 - obiad. Jak wszystkie posiłki, w celi. Zastawa plastikowa, sztućce plastikowe. Do picia kompot. W upały na korytarzu termos z kawą zbożową.
14 - 17.30 - to samo, co przed obiadem minus spacer.
17.30 - kolacja
18 - 19 - zajęcia własne, czyli to samo, co przedpołudniem i po południu. „Całkowicie wolny czas” - mówią w zakładzie.
19 - 19.20 - apel wieczorny, czyli strażnicy zaglądają do cel i sprawdzają, czy wszyscy nadal są cali i zdrowi.
19.20 - 22 - sprzątanie, mycie.
22 - sen. Żadnych nocnych filmów i innych atrakcji; wyłączają prąd.

Raz w tygodniu ciepła woda i prysznic. Raz w tygodniu wymiana pościeli. Jest możliwość zaprenumerowania gazet. Z własnych ubrań dopuszczone pantofle ranne, dwie pary butów, dresy, ręcznik, ścierka oraz bielizna.

W ciągu 376 dni Lew Rywin dostał pięć paczek żywnościowych. Ponieważ jego nazwisko zaczyna się na "R”, na paczki mógł liczyć tylko w czwartki. Odbył 54 godzinne widzenia, czyli przynajmniej raz w tygodniu miał gości.

Przez jakiś czas zabijał nudę jako świetlicowy - uczył innych więźniów grać w brydża. Próbował też z angielskim, ale zainteresowanie było niewielkie. Świetlicowym był nieodpłatnie.

Gdzieś w połowie odsiadki przeszedł operację angioplastyki (udrożnienie dopływu krwi do serca). Zabieg przeprowadzono w obecności więziennych strażników. Po trzech dniach w szpitalu Rywin wrócił do celi.

W celi obchodził 60. urodziny. Z 61. było tak samo. Dużo czytał. "Jak się komuś nie chciało czytać, to opowiadał, co jest napisane w książkach. Trzeba tylko powiedzieć tytuł książki. A wieczorami opowiadał, jak się kręci filmy i jakie są sztuczki w kinie” - relacjonował w "Super Expressie” jeden z ówczesnych współwięźniów Rywina.

14 listopada 2006 r. o godz. 16.30 warunkowo opuścił zakład karny w Białołęce i oświadczył: "Jadę się umyć i nie będę odpowiadał na żadne pytania, dopóki ten cyrk w Polsce się nie skończy”. I odtąd nie rozmawia z dziennikarzami. Spotyka się bardzo rzadko i tylko prywatnie. Prywatnie pomstuje na prokuraturę pod rządami Ziobry oraz "szachrajstwa szefostwa Agory, które zaprowadziły go tam, gdzie jest”. Czuje się potwornie zraniony przez bliskie mu niegdyś środowisko. Narzeka, że tyle przestępstw popełnia się każdego dnia, a on jeden musiał siedzieć. Ale publicznie nie rzuca oskarżeń, bo cały czas jest na warunkowym zwolnieniu. Jeden wielki potok rozgoryczenia i żalu.

Lew opuszczony

Lew Rywin długo nie mógł się otrząsnąć po powrocie do domu. O pobycie w więzieniu albo w ogóle o całej sprawie, której stał się jedyną ofiarą, chciał napisać książkę albo scenariusz. W świat poszła plotka, że kolejnym krokiem miałby być film na ten temat. - Ale gdy zapytałem, czy sam poszedłby na taki film, Lew trochę się zmieszał - opowiada Wiesław Kaczmarek, były minister skarbu, dziś jeden z dyrektorów w firmie Aleksandra Gudzowatego. Podobnych reakcji musiało być sporo, bo dziś otoczenie Rywina mówi o tym projekcie: - Kompletna bzdura.

Po Lwie Salonowym nie ma śladu. Prawdę mówiąc, nie jest szczególnie atrakcyjnym gościem - nowinek z planów filmowych raczej nie opowie, młodych aktorek nie przyprowadzi, co najwyżej mógłby rzucić garść anegdot z celi albo rozbawić towarzystwo próbką grypsery. Tyle że temat więzienia to w towarzystwie temat tabu. Salon może by i chciał o coś zapytać, w końcu Rywin nie siedział w ciężkim więzieniu z mordercami i gwałcicielami, wszyscy, tak jak on, skazani byli po raz pierwszy. Ale Lew wyraźnie daje do zrozumienia, że naprawdę nie ma o czym mówić.

Pewnie dlatego nie przebiera w zaproszeniach. W kwietniu zauważono go na imieninach u Ryszarda Fijałkowskiego, byłego ambasadora w Indiach, z którym od lat gra w tenisa ( - Bez względu na to, co się działo, nigdy nie myślałem, by w trudnych chwilach zostawiać go samego - zapewnia ambasador). Był na listopadowym przyjęciu w Konstancinie, podczas którego padł Leszkowi Millerowi w objęcia. Ale zauważono też, że na sześćdziesiątce Zbigniewa Niemczyckiego, gdzie wszyscy byli, włącznie w Holoubkiem i Zawadzką”, Lwa Rywina zabrakło.

W towarzystwie jak w ruletce wygląda na to, że Rywin raczej wypadł z obiegu. Pewnie dlatego ostentacyjne uściski byłego premiera musiały go podnieść na duchu. - Kilka słów powitania i tyle. Nie wszedłem pod stół i nie schowałem się pod obrusem, jak pewnie chcieliby niektórzy - wzrusza ramionami niespeszony Miller.

Ale ostentacyjne powitanie przypomina, że wciąż nie znamy rozwiązania najciekawszej zagadki III RP - z kim Rywin chciał dzielić 17,5 miliona dolarów wyciągniętych od Agory w zamian za korzystne przepisy medialne? Jeśli Leszek Miller nie był dowódcą tej akcji albo przynajmniej nie dał na nią zgody, to powinien być na Rywina wściekły. Od tej pory datuje się przecież początek końca rządów lewicy. A mimo to Miller nie wyglądał na człowieka mającego do Rywina żal - dziwi się Jerzy Urban, który z boku przyglądał się wymianie uścisków. A i Rywin - dodajmy - nie wyglądał na człowieka, który miałby żal do premiera. A mógłby być na niego zły. Bo jeśli tylko reprezentował GTW, to jako jedyny z tej grupy poszedł siedzieć.

Lew budowniczy
Skąd spółka ma 67 mln dolarów, skoro istnieje zaledwie dwa lata i zbudowała raptem jeden dom? Jakie to są pieniądze i skąd się wzięły? - gorączkuje się Jerzy Jasiuk, dyrektor Muzeum Techniki. Dobre pytanie, skąd Rywin ma dziś pieniądze?

W lutym Rywin postanowił kupić 2-hektarową działkę w centrum Warszawy z zabytkową, ale zadłużoną fabryką Norblina. Miał powstać kompleks handlowo-rekreacyjno-kulturalny z apartamentowcami na górze. Teren syndyk wycenił na 67,5 mln dolarów. Budowę kompleksu przy uwzględnieniu wymogów konserwatora zabytku szacowano na dalsze 300 - 500 mln złotych.

Tyle że kilka tygodni później sąd wstrzymał transakcję - najpierw chce rozstrzygnąć, czy teren nie należy się Muzeum Techniki na mocy zasiedzenia. Co ciekawe, Andrzej Pietrzak, szef spółki ALM Dom, która formalnie kupiła atrakcyjną fabrykę, nie wygląda wcale na zmartwionego.

Tragedii nie ma, nawet jeśli to będzie trwało wieki - mówi. W każdym razie w wyniku decyzji sądu za fabrykę Norblina żadnych pieniędzy jeszcze nie zapłacono. ALM może być skrótem od imion: Andrzej, Lew, Marcin. Lew - wiadomo, Marcin to jego syn, ale kim jest Andrzej? Przyjacielem rodziny - ucina Pietrzak. Z zawodu inżynier, pracował w Hydrobudowie, 10 lat spędził w Niemczech, a w 1995 r. wrócił do kraju. Skąd zna Rywina? Nie powie. Skąd mają pieniądze? Z banku. Pozostałe pytania uważa bdquo;za zbyt daleko idące”. Koniec rozmowy.

To jego żona Joanna (Nie porozmawia sobie pani z moją żoną”. Dlaczego? Bo nie”) wniosła do ALM Domu działkę na warszawskiej Sadybie. Rywin (siedzący akurat w więzieniu) i syn (obaj jako spółka Heritage Films) dołożyli milion w gotówce. I postanowili się przebranżowić.

Wejście na rynek było dość gwałtowne. W cichym, willowym rejonie Mokotowa (Wieś w mieście” - reklamują sprzedawcy nieruchomości) na oczach zszokowanych sąsiadów ALM Dom kończy właśnie swój pierwszy budynek - 3-piętrowy apartamentowiec z podziemnym garażem na 23 auta. Luksusowy i kosztowny. Cały zbudowany z cegły ceramicznej, elewacja do poziomu drugiego piętra wyłożona piaskowcem. Wnętrze zdobi naturalny kamień sprowadzony z Iranu. W wysokim na 7 m holu mieszkańców witać będzie konsjerż odziany w specjalny uniform. Mieszkańców nie będzie wielu, bo w całym budynku przewidziano zaledwie osiem prawie 200-metrowych mieszkań. Choć budynek jest prawie gotów, a cena raczej atrakcyjna (14,5 tys. zł za metr), połowa apartamentów wciąż nie znalazła właścicieli.

Ale nie wygląda na to, by deweloper zbytnio się tym martwił. Apartamentowiec nie ma właściwie reklamy, przy budynku nie ma śladu po biurze sprzedaży. Czasem zdarza się przetrzymywać mieszkania, czekając na jeszcze większy wzrost cen, a czasem czeka się na właściwych lokatorów, zwłaszcza jeśli na każdym piętrze są zaledwie dwa mieszkania - komentuje jeden ze stołecznych deweloperów.

W każdym razie na pewno Lew Rywin nie zarobił sum, za które mógłby kupić Norblin. W tej inwestycji to prawdopodobnie zagraniczne fundusze inwestycyjne grają pierwsze skrzypce - spekuluje obserwator rynku. Warszawskie salony dorzucają z kolei, że Rywin zawsze mógł liczyć na zagraniczne wsparcie. Są tacy, co bardzo mu współczuli i uważają, że w Polsce wyjątkowo źle go potraktowano - dodaje jeden z bywalców. Akurat gdy rozstrzygano przetarg, Lew Rywin odbywał miesięczną podróż po USA.

Zdarzało mu się już grać rolę pośrednika - przed laty francuski Canal+ potrzebował polskiej spółki, by utrzymać koncesję, i właśnie Lew Rywin jej szefował. Tam, jako główny doradca strategiczny - jak ujawniono przed sejmową komisją śledczą za raportem ABW - zarabiał milion, milion sześćset tysięcy złotych rocznie. W obracaniu cudzymi pieniędzmi ma więc wprawę. Od jednej z telewizyjnych spółek Francuzów kasował osobne kwoty na rozwijanie stosunków z polskim rządem i innymi organami”.

Jest schorowany i obolały, ale nie przymiera głodem. Gdy zaleczy rany, znów będzie gotowy zasiąść do brydża. Skompromitował nazwisko, sięgnął dna, ale nigdy niczego nie ujawnił, nikogo nie wsypał. Każdy ojciec chrzestny byłby dumny z takiego syna.