Na pytanie, których partii i polityków przedsiębiorcy powinni się bać po wyborach, odpowiedź jest stosunkowo prosta: wyborów nie będzie... Na razie.

Premier jasno przecież stwierdził, że "odsunięcie PiS od władzy oznacza powrót Rywinlandu"! Wobec czego będąc politykiem odpowiedzialnym, nie może narazić Polski na podobne ryzyko. Tak czy inaczej kiedyś chyba wybory będą.

Reklama

Piszę "chyba", gdyż rzecznik praw obywatelskich twierdzi, że po werdykcie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie lustracji nie można wyborów przeprowadzić bez nowelizacji ustawy lustracyjnej. A co będzie, jak nie uda się jej znowelizować? Gdyby jednak się udało, to odpowiedź przedsiębiorców na pytanie: których polityków powinni się bać, jest równie prosta: wszystkich. "Strach się bać, naprawdę strach się bać, nie ma jak przed demokracją zwiać".

Politycy z definicji dążą do zdobycia władzy w państwie i jej utrzymania. Potrafią więc liczyć głosy i dlatego budżet państwa będzie zawsze redystrybucyjny. Przedsiębiorców, nawet z rodzinami, jest mniej niż emerytów i rencistów, pracowników sfery budżetowej i związkowców w zakładach wielkoprzemysłowych, których przedsiębiorcy muszą utrzymywać.

Reklama

Owszem, zasiada w parlamencie grono młodych, rozsądnych posłów z dawnego SKL. Niektórzy są w PO, inni w PiS. Nazwisk nie wymienię, bo nie dostaną się na listy wyborcze. Dla partyjnych bossów najbardziej liczy się bowiem lojalność posłów, a nie ich pogląd na gospodarkę. Dopóki nie powstaną jednomandatowe okręgi wyborcze, a głosować będziemy na "listy", nic się pod tym względem nie zmieni.

Dotąd PiS nie zajmował się gospodarką i jakoś to było. Ale zaczął próbować. Kuriozalną ustawę o sklepach wielkoprzemysłowych na żądanie koalicjanta z Samoobrony już przegłosował. Teraz grzebie przy prawie farmaceutycznym, wprowadza gwarancje zatrudnienia dla pracowników przemysłu energetycznego, żeby nie protestowali przeciwko konsolidacji sektora. Chce też konsolidować PKO BP z PZU i Orlen z Lotosem.

Bać się powinni więc wszyscy przedsiębiorcy, którzy jeżdżą samochodami. Orlen zafundował prezydentowi Kaczyńskiemu mszę w Katedrze Wileńskiej, kupując rafinerię w Możejkach i teraz kierowcy będą musieli pokryć straty. Przy okazji PiS chce wprowadzić sztywne ceny w aptekach i ceny maksymalne na usługi prawnicze. Mechanizm jak w PRL i nawet motywacja podobna: jak nie rozumiemy istoty mechanizmów rynkowych, to ustawowo ingerujemy w ceny.

Reklama

Najlepsza dla "rynków" będzie chyba Platforma Obywatelska. Kłopot tylko w tym, że owe mityczne "rynki" to nie to samo, co "rynek", czyli prawo podaży i popytu w warunkach wolnej konkurencji, o którym pisali klasycy ekonomii - od Adama Smitha poczynając. Dla białych kołnierzyków z PO rynki to instytucje i instrumenty do spekulacji finansowych na giełdach walutowych, towarowych i papierów wartościowych.

Dowodem jest to, jak PO uparcie trzyma się idei podatku dochodowego, nie rozumiejąc, co tak naprawdę trapi małych i średnich przedsiębiorców - nie stawki podatkowe, tylko zasady ustalania kosztów pozyskania przychodu i opodatkowanie pracy. Tymczasem Platforma nie tylko w ogóle nie dotyka problemu składek ubezpieczeniowych, chce jeszcze zwiększenia obciążeń tych podatników, którym udało się uciec przed ZUS do KRUS. W ten sposób więcej pieniędzy trafi… na rynki finansowe.

Więc ci, którzy są w KRUS, powinni się bać. Podobnie jak rolnicy, których PO chce objąć działaniem zmory, jaką dla miastowych jest podatek dochodowy. Jak się ten pomysł Platformie uda, będą musieli chyba pojąć zasady amortyzacji konia.

Platforma proponuje jedną skalę podatku na poziomie 15 - 17 proc. - z kwotą wolną od podatku dla każdego z małżonków w wysokości 3 tys. złotych i kwotą wolną na każde dziecko w wysokości 1,5 tys. złotych. Tymczasem w 2005 roku efektywna stawka PIT wyniosła dla statystycznego podatnika z pierwszego progu podatkowego - czyli dla prawie 95 proc. podatników - 13,5 proc. (razem ze składką na ubezpieczenia zdrowotne).

Jeżeli podatek liniowy ma wynieść 15 - 17 proc., to oznacza, że będzie wyższy niż dziś o 1,5 - 3,5 proc. Chyba że ktoś ma liczną rodzinę, ale te przeważnie są na wsi. Tyle że rolnicy nie płacą podatku dochodowego, więc nie skorzystaliby z ulg prorodzinnych. Być może dlatego PO chce objąć ich tym podatkiem. Tkwi bowiem w dogmacie, że gnębienie podatników podatkiem dochodowym jest warunkiem istnienia społeczeństwa obywatelskiego.

Podatnik ma czuć, że płaci - wtedy będzie bardziej świadomym obywatelem. Ale jakby cierpienie uszlachetniało, to zadawanie cierpienia byłoby cnotą. Najbardziej prorynkowy obecnie polityk to - o zgrozo… - Leszek Miller. Przynajmniej tak wynika z tego, co pisze w swoich felietonach. Ale żeby oddać cesarzowi co cesarskie - ma nawet za sobą jedno ewidentne dokonanie. To za jego rządów obniżono podatek dla przedsiębiorców o 21 punktów procentowych - do 19 proc.!

Dobrzy byliby też niejacy panowie R. i K., chwilowo przebywający w areszcie. Oni przynajmniej wiedzą, że odrolniona działka nad jeziorem jest zdecydowanie więcej warta niż pastwisko… Pojmują więc proste zasady ekonomii. Ciekawe tylko, czy przyszłoby im do głowy, żeby ustawowo odrolnić wszystkie nieużytki w zamian za splendor i chwałę u przedsiębiorców, a nie za łapówki?