Białoruś dostanie pierwszą transzę rosyjskiej pomocy w zamian za wyprzedaż strategicznych przedsiębiorstw. Zgodziła się na to niechętnie i dramatycznie szuka innych sposobów zatkania luki w budżecie. Aby skontrować Rosję, Mińsk poprosił Międzynarodowy Fundusz Walutowy o wsparcie. To okazja, by postawić reżimowi warunki mniej surowe niż Rosja, ale prowadzące do powiększenia zakresu wolności w tym kraju. Kupić reformy.
Składanie Łukaszence ofert jest passe. Ani Unia Europejska, ani Polska nie mają jednak dobrego pomysłu, co czynić dalej z Białorusią. Oddaje to pole Rosji, która jest tam jedynym poważnym rozgrywającym i poczyna sobie wielce asertywnie. Łukaszenka próbował równoważyć jej wpływy egzotycznym sojuszem energetycznym z Wenezuelą, szukaniem inwestorów w Chinach, kuszeniem UE, otwarciem sektora bankowego na kapitał z Niemiec i Skandynawii. Wszystko na nic, sam wystawił się na pastwę Moskwy.
W tej sytuacji warto się zastanowić, czy nasza polityka obrony wartości nie torpeduje tej zwykłej polityki, która decyduje o sile i słabości państw. Oddajemy bufor oddzielający nas od Rosji, co nie jest najlepszą strategią. Pomoc z MFW mogłaby być mocnym argumentem w rozgrywce o Białoruś. Wprawdzie Polska w Komitecie Wykonawczym MFW, decydującym o przyznawaniu pożyczek, ma ledwie 2,78 proc. głosów, ale Unia Europejska i Stany Zjednoczone razem mają już prawie połowę. Tak UE, jak i USA popierają polskie stanowisko w sprawie Białorusi, nasz głos mógłby więc być wysłuchany.
Unia Europejska składała już reżimowi ofertę. Przed wyborami prezydenckimi w 2010 roku ministrowie spraw zagranicznych Polski i Niemiec zachęcali Łukaszenkę do reform w zamian za współpracę gospodarczą. Misja zakończyła się klapą, baćka wybrał represje. Inna sprawa, że oferta była mało konkretna. Opierała się na zasadzie: bądź miły, to i my będziemy mili, a w jaki sposób okażemy sympatię, dopiero się okaże.
Reklama



Fundusz jest w innej sytuacji. Białoruś chce od niego nie ogólnej współpracy, ale konkretnej sumy – 8 miliardów dolarów, zaś MFW może postawić równie konkretne warunki. To normalna procedura i gdyby porozumienie doszło do skutku, Łukaszenka mógłby przedstawić je swojemu narodowi jako biznes – coś za coś, a nie ustępstwo wobec zagranicy.
Rosjanie w trosce o swoje pieniądze zostawili furtkę do dogadania się z MFW. Pierwsza transza tegorocznej pomocy – 800 mln dol. – zostanie wypłacona w ciągu dwóch tygodni, ale druga – 440 mln – dopiero pod koniec roku. Kolejne zaś w zależności od postępu prywatyzacji, czyli przekazywania przedsiębiorstw Rosji. Gdyby w tym czasie Łukaszenka zdobył pieniądze z MFW, mógłby zastopować wyzbywanie się firm i utratę ekonomicznej niepodległości. Komitet Wykonawczy MFW ma podjąć decyzję o tym, czy przyzna mu pomoc jesienią tego roku, jest zatem trochę czasu na lobbowanie za ratowaniem reżimu.
Ale nic za darmo. Fundusz, podobnie jak Rosja, pozornie nie stawia warunków politycznych, może jednak zażądać zmian, które radykalnie wpłyną na poszerzenie swobód, na przykład przejrzystej prywatyzacji z dopuszczeniem firm i banków z UE, zmiany przepisów ograniczających przedsiębiorców czy swobodę dostępu do internetu. No i pozostają jeszcze naciski nieformalne ze strony łożących najwięcej na MFW USA i UE, bardzo często towarzyszące przyznawaniu pożyczek. Zwolnienie więźniów politycznych, zaprzestanie prześladowań opozycji, koncesje na wolne media czy swoboda głoszenia poglądów politycznych byłyby twardym elementem takiego cichego pakietu negocjacyjnego.
Bierne czekanie, aż reżim runie przygnieciony kryzysem gospodarczym, może i jest pociągające, ale nieroztropne. Moskwa bowiem nie czeka ani minuty, a dziś jedyną przeszkodą w opanowaniu ekonomicznym i politycznym Białorusi jest dla niej nie Polska czy UE, ale... Łukaszenka. Jest uparty i brutalny, lecz potrzebuje pieniędzy, by przetrwać, tym razem może ulec i zliberalizować reżim.