Oprócz wielu poważnych spraw, którymi zajmuje się resort infrastruktury, pojawiają się plany przedsięwzięć, na które nie wiadomo, jak zareagować. Drwiną, politowaniem? No bo raczej nie dumą z dalekosiężnych zamierzeń, które mają uczynić z Polski infrastrukturalną potęgę.
Otóż nie dalej jak przedwczoraj minister Cezary Grabarczyk przedstawił w Brukseli plany budowy szybkiej kolei w Polsce. Przypomnę tylko, że chodzi o nowe linie w kształcie litery Y, z Warszawy do Łodzi, a potem do Poznania i Wrocławia. Minister mówił całkowicie poważnie, podkreślając, że projekt ten jest realizowany w sposób wzorcowy. Na szczęście dla podatników na razie realizacja ta ogranicza się do tworzenia studiów wykonalności.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że minister rozwijał ten temat pod kątem nie do końca zorientowanej w polskich realiach brukselskiej publiczności. Przecież z nadwiślańskiej perspektywy to kompletne science fiction. Szybka kolej razem z taborem to koszt rzędu 22 – 24 miliardów złotych po dzisiejszych cenach. Skąd te pieniądze? Zwłaszcza w czasach, gdy finanse publiczne są w trudnej sytuacji, a przy użyciu potężnych pieniędzy ratowana jest w Polsce zaledwie podstawowa infrastruktura drogowa i kolejowa. W dodatku rząd może sięgnąć po pieniądze przeznaczone na budowę dróg po 2012 roku.
Można dodać do tego wątpliwości bardziej szczegółowe – na przykład po co przeprowadzać generalną modernizację linii z Warszawy do Poznania i Łodzi, gdy już za osiem lat mamy pojechać do tych miast supernowoczesną szybką koleją?
Reklama
Ta sytuacja przypomina inną urzędniczą idee fixe, czyli Centralny Port Lotniczy, wielkie międzynarodowe lotnisko, które ma powstać między Łodzią i Warszawą. Znowu zresztą w okolicach tego mitycznego 2020 roku. Koszt, bagatela, wyliczany jest w tej chwili na 12 miliardów. I o tych planach mówi się poważnie, w momencie gdy kończona jest rozbudowa Okęcia, wzmacniająca jego przepustowość, a za rok Warszawa ma mieć drugi port lotniczy, niewielki, ale jednak – w Modlinie. W dodatku ruch lotniczy w Polsce nie rozwija się tak szybko, jak przewidywały prognozy, i nie za bardzo wiadomo, skąd będzie można wziąć pasażerów do tego centralnego cacka.
Wbrew wielu opiniom uważam, że Ministerstwo Infrastruktury w tej kadencji rządu funkcjonowało całkiem przyzwoicie, a Cezary Grabarczyk jest niezłym ministrem, który potrafił doprowadzić do tego, że nadrabianie straconych lat nabrało tempa. Tym bardziej musi dziwić to, że w jego resorcie jakaś tam grupa urzędników trudzi się nad projektami, które są po prostu niepotrzebne. Chyba że powstają one wyłącznie po to, by się nimi chwalić. A temu niestety sprzyja zakręcona przedwyborcza atmosfera.