"Ten rząd, po trzecie jest rządem koalicyjnym Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, po drugie jest rządem Platformy Obywatelskiej, a po pierwsze jest rządem Donalda Tuska. To chyba pierwszy rząd po 1989 r., o którym bez problemu można powiedzieć, że jest rządem autorskim, a którego skład, z wyjątkiem dwóch ministrów z PSL, został dobrany przez Donalda Tuska.

Reklama

Nie jest przypadkiem to, że wielu ministrów tego rządu, może z wyjątkiem ministra gospodarki Waldemara Pawlaka i ministra rolnictwa Marka Sawickiego oraz szefa resortu sprawiedliwości Jarosława Gowina - to raczej politycy, którzy w pełni zależą od Donalda Tuska, którzy wcześniej byli politykami bądź drugiego rzędu PO, bądź fachowcami spoza bezpośrednio świata polityki.

Oznacza to, że politycy - Ci w pełni zależni od premiera - w każdej chwili będą mogli być odwołani, bez żadnych większych politycznych perturbacji. To potwierdza, że Donald Tusk uczynił z wyborów parlamentarnych 2011 r. plebiscyt nad samym sobą, jako przywódcą. Uznał, że ten plebiscyt zwyciężył i że otrzymał mandat dużo silniejszy, niż tylko taki, który by wynikał z doraźnej większości sejmowej. Oznacza to zatem próbę przedstawienia się przez premiera jako silnego przywódcy, zdolnego do zdeterminowanych, nie zawsze popularnych i nie zawsze łatwych decyzji. Zapewne takiego przywództwa zdają się oczekiwać obywatele, w kontekście światowych perturbacji i perspektywy kryzysu w Polsce.

Z kontekstów dotyczących partyjnej polityki zwracają uwagę dwie rzeczy.

Pierwszą jest Jarosław Gowin, który do tej pory był recenzentem PO, recenzującym tę partię niemal z zewnątrz, choć formalnie był jednym z jej liderów i najpopularniejszych polityków. Myślę, że w ten sposób (oferując politykowi tekę min. sprawiedliwości - PAP) Tusk próbuje Gowina tego statusu pozbawić. Warto zauważyć, że jest on następcą ministra Krzysztofa Kwiatkowskiego, też postrzeganego jako osoba o mocno konserwatywno-prawicowych poglądach. (...)

Trwa ładowanie wpisu

Z całym szacunkiem dla ministerstwa sprawiedliwości, zwłaszcza w kontekście kryzysu jaki nas czeka, to nie jest kluczowy resort. To wikła Gowina we współodpowiedzialność za rząd premiera, jednocześnie nie daje mu większej roli politycznej a fakt, że nie jest prawnikiem, osłabia jego pozycję względem środowiska, z którym przyjdzie mu współistnieć. Myślę, że to była propozycja z gatunku takich nie do odrzucenia. Odrzucając ją, Gowin mógłby być przez główny nurt PO związany z Tuskiem krytykowany, jako ten, który z wygodnych pozycji, nie ponosząc odpowiedzialności, pozwala sobie na stawianie partii pod pręgierz, jak np. w czasie afery hazardowej.

Druga znamienna rzecz, to absencja minister pracy i polityki społecznej Jolanty Fedak. Choć resort został przy PSL (ministrem został Władysław Kosiniak-Kamysz) to najwybitniej pokazuje osłabienie pozycji ludowców względem PO po wyborach, choć nieoficjalne sygnały wskazywały, że ludowcy chętnie pozostawiliby Fedak na stanowisku.



Reklama

Zauważmy, że pani minister była tym politykiem, który w sensie ideowym, w poprzedniej Radzie Ministrów szedł najdalej i najłatwiej wchodził w polemikę, z bardziej liberalnie myślącymi o gospodarce politykami PO, światem finansów i prywatnego biznesu. Jej brak w rządzie pokazuje, że premier chce mieć raczej zdyscyplinowaną, zwartą drużynę, coś jak obecnie Jarosław Kaczyński w PiS,aniżeli rozdyskutowane gremium.

W przypadku ministerstwa sportu (szefową zastała Joanna Mucha) trochę jak w przypadku ministerstwa spraw wewnętrznych (min. będzie Jacek Cichocki) oznacza to osobisty nadzór i kierownictwo Donalda Tuska nad tymi resortami. Ewentualnie nadzór polityków schowanych gdzieś w cieniu, uważanych za szare eminencje polityki PO. Myślę, że kłania się teoria "zderzaków" uknuta przez Lecha Wałęsę w czasie jego prezydentury, że świadomie do swojej kancelarii wysyłał różnych ministrów do najbardziej karkołomnych działań politycznych, wychodząc naprzeciw opinii publicznej po to, aby po załatwieniu trudnej sprawy ich odwołać.

Szczególnie zaskakująca jest tu nominacja dla dr Muchy, która ma zupełnie inny profil wykształcenia, przedstawiała się jako specjalista od ekonomiki szpitali. Tymczasem dostała resort postrzegany jako bardzo "męski", zarazem wbrew pozorom nie tak nieistotny, przez który przechodzą gigantyczne pieniądze i opiniowanie wielu aktów prawnych dotyczących Euro 2012 (...).

Myślę, że dla Sławomira Nowaka funkcja ministra transportu, budownictwa i gospodarki morskiej to premia za dobrą służbę, rekompensata za czasy afery hazardowej i za to, że musiał jakiś czas swojej kariery politycznej poświecić na funkcję nieprzynoszącej zbyt wielkiego splendoru - w Kancelarii Prezydenta, która jest trochę obok głównego nurty polityki.

W naszym kraju troszeczkę absolutyzujemy pojęcie rządu fachowców, przez który z reguły rozumie się obecność ekonomistów niebędących na co dzień posłami w składzie rządu. Jak widzimy, nie ma w ostatnich latach bardziej skompromitowanej profesji, jak profesja zawodowego ekonomisty. W tym sensie w dziejach najnowszych Polski o każdym rządzie można powiedzieć w równym stopniu, że był i nie był rządem fachowców.

Myślę, że sprawa jest prosta. To jest stworzenie przez Donalda Tuska sytuacji zero jedynkowej, tzn. albo uda się przetrwać kryzys, i będzie to w stu procentach zasługą Donalda Tuska - wówczas będzie miał gwarantowaną, niekwestionowaną przez nikogo w polskiej i być może w międzynarodowej polityce pozycję - albo może to wszytko się nie uda. Wówczas winny tak naprawdę będzie w ostatecznej instancji sam premier".