Migalskiego dobrze się czyta. Zwłaszcza jeśli się przywyknie i przestanie zauważać jego dwie irytujące maniery : egocentryczny narcyzm tudzież narcystyczny egotyzm (ja, ja, ja, moja zasługa, mój pomysł, moja poprawka) i skłonność do przerysowań. No i powtórzenia. Pisze błyskotliwie, dowcipnie, podając wiele przykładów.

Reklama

>>>Migalski: Zarabiam za dużo. Trzy razy więcej niż polski prezydent

Czym jest ta książka? Krytyką fundamentalną instytucji unijnych, konkretnie PE. W wielu punktach ma europoseł absolutną rację. Na przykład zauważając nadprodukcję legislacyjną instytucji, chcącej regulować wszystkie dziedziny życia. Ma rację też pisząc, że większość posłów tak naprawdę nie wie, za czym dokładnie głosuje, bo biorąc pod uwagę rozrzut tematyczny od połowu dorszów przez zabawki dla dzieci po sytuację kobiet w Egipcie i przeróżne umowy handlowe i gigantyczną ilość poprawek do każdego aktu prawnego nietrudno się pogubić. I trudno mieć o to pretensje do posłów, raczej do systemu. I ma też rację Marek Migalski wypunktowując podział na równych i równiejszych – głos mają głównie większe frakcje i poglądy z gatunku jedynych słusznych ideologicznie czyli lewicowo-liberalnych. Dobrze też wreszcie, że zauważył konieczność informowania/szkolenia europosłów z czyhających na nich pułapek i prowokacji obcych służb specjalnych. A o tym nikt niestety nie mówi.

Najwięcej emocji wzbudza opis, bardzo szczegółowy zresztą – przyszli europosłowie powinni podziękować mu za solidne vademecum – źródeł zarobkowania eurodeputowanych. Zdaniem samych posłów, Migalski przecenia możliwości dorabiania. Może tak i jest, na pewno też nie powinien generalizować, bo nie wszyscy traktują kadencję jako możliwość "nachapania się". Ale brawo za trafną i jakże niepoprawną politycznie uwagę – że możliwość obłowienia się jest pułapką. Część polityków skwapliwie z niej korzysta, w efekcie na samą pracę w PE nie mają już ani siły, energii ani czasu i spełniają tylko rolę mniej lub bardziej pożytecznych idiotów. To argument na rzecz systemu wielokadencyjnego. Niemcy – którzy wiodą w nim prym – mając za sobą pięć czy sześć kadencji i dobrobyt finansowy mogą się koncentrować li i jedynie na pracy w PE, w którym znają już każdego pana ochroniarza, każdą szarą eminencję i każdy mechanizm reagowania. Są więc w porównaniu z wymienianymi co pięć lat Polakami nieporównywalnie bardziej skuteczni w walce o interesy własnego kraju.

No właśnie, najbardziej w tej naprawdę obiecującej książce brakuje mi ciągu dalszego czyli przedstawienia alternatywnych rozwiązań. Migalski poprzestaje na krytyce. Szkoda, że nie idzie krok dalej i nie próbuje przedstawić rozwiązań systemowych. Jako doktor politologii byłby do tego predysponowany. Czyli np. sposób na oszczędności. Czy też na zwiększenie skuteczności.

Pisze europoseł, że niska frekwencja w eurowyborach jest zrozumiała i winni są jej sami europosłowie. I w sumie dobrze, że po co zawracać głowę nimi wyborcom, których wola tak naprawdę w niewielkim stopniu jest brana pod uwagę. Stanowczo się nie zgadzam. Nie można zniechęcać do głosowania, a wręcz odwrotnie zachęcać nie tylko do udziału w tych wyborach, ale i patrzenia na ręce europosłom przez całą pięciolatkę, przeglądania ich stron internetowych, śledzenia tego, jak głosują. Inna sprawa, że ma też Migalski rację, że o tym kto znajdzie się na liście kandydatów nie decyduje faktyczne zaangażowanie posła i efekty jego pracy lecz raczej kaprys partyjnych tuzów (medialny lans i czapkobicie przed szefem wydatnie pomagają w dobrym miejscu na liście). Ale to problem poważniejszy. To kwestia niedojrzałości naszych elit politycznych i niezrozumienia tego, co jest polską racją stanu.

Mam jeszcze jedną uwagę krytyczną – dotyczy ona pracy asystentów. Z książki wynika, że jest asystenci cieszą się prawdziwym dolce vita. Może niektórzy faktycznie, większość z nich jednak wykonuje poważną, merytoryczną pracę, często niezauważalną.

Warto przeczytać książkę Migalskiego dokładnie, nie koncentrując się na fragmentach sensacyjnych. Wyłania się z niej bardzo smutny, lecz w dużej mierze prawdziwy obraz Unii Europejskiej, która daleko odeszła od swoich korzeni.

Dziwię się jednak, po co europoseł chce ponownie kandydować do tej zdegenerowanej instytucji? Tym bardziej, że po publikacji tej książki ciężko mu będzie znaleźć sojuszników wśród innych europosłów (swoją drogą opisując swoich kolegów z ław europoselskich chwilami był okrutny!), nie mówiąc już o urzędnikach unijnych…