Wybór Krajowej Rady Sądownictwa kwalifikowaną większością głosów, jak chce głowa państwa, jest – obiektywnie rzecz biorąc – rozsądnym rozwiązaniem (pytanie, czy ta reguła ma dotyczyć całej rady, czy tylko sędziów mających obok przedstawicieli parlamentu wchodzić w jej skład, czy też KRS w myśl prezydenckiego – enigmatycznego – projektu miałaby cała składać się z tak wybieranych sędziów).
Na wiarygodności zyskałyby w takim wypadku argumenty o poddaniu sądownictwa nadzorowi społecznemu, a nie partyjnemu. Bez porównania trudniej przeciwko temu pomysłowi protestować i mobilizować opinię publiczną niż przeciwko oryginalnym pomysłom zawartym w ustawie zmieniającej KRS czy tym bardziej w projekcie ustawy dotyczącym Sądu Najwyższego. Zwłaszcza gdyby w logikę propozycji prezydenta wkomponowana była inna zmiana, tj. zapowiadana nieoficjalnie poprawka do projektu ustawy o Sądzie Najwyższym.
Zgodnie z nią to jednak nie minister sprawiedliwości decydowałby teraz o tym, który z sędziów Sądu Najwyższego będzie dalej sprawował urząd, a który zostanie przeniesiony w stan spoczynku, lecz Krajowa Rada Sądownictwa (ewentualnie w inny sposób mogłaby być dopuszczona do decyzji, np. minister musiałby uzyskać jej zgodę). W ostatecznym rozrachunku parlamentarzyści wybieraliby więc odpowiednią większością KRS, a Krajowa Rada Sądownictwa miałaby od razu istotny lub decydujący wpływ na obsadę SN. Pytanie tylko, czy takie są rzeczywiście intencje.
Jednocześnie tę wnioskowaną przez prezydenta przy wyborach do KRS większość 3/5 sejmowych głosów nie jest tak trudno uzyskać, by jego propozycja musiała oznaczać faktyczne zablokowanie reformy wymiaru sprawiedliwości – i to nawet reformy w dość radykalnej wersji. Partia rządząca razem z Kukiz’15 ma już prawie potrzebną liczbę głosów. Oczywiście głowa państwa sypnęła piachem w tryby rozpędzonej partyjnej machiny, ale w gruncie rzeczy może się okazać, że zapobiegnie w ten sposób jej nieszczęśliwemu wypadkowi. Ograniczenie prędkości bywa nawet na politycznych wirażach dobrym rozwiązaniem. Trudno też odmówić racji prezydentowi, kiedy mówi, że wymiar sprawiedliwości to za poważna sprawa, żeby zmian dokonywać szybko, bez namysłu.
Czy może jednak dojść, jak przebąkują niektórzy, do swoistego – być może nawet zaplanowanego wcześniej – kompromisu: KRS zostanie wybrana zgodnie z uchwaloną kilka dni temu ustawą, a nowelizacja proponowana przez prezydenta zacznie obowiązywać później? To pytanie o to, jaką partię szachów rozgrywa prezydent. I przede wszystkim jaką figurą jest i chce być na szachownicy.