Zbliża się więc koniec radosnego zamieszczania newsów, pod którymi można były obrzucać się obelgami i to zupełnie na trzeźwo. A bywają one często tak wymyślne, że zadziwiłyby autorów słowników synonimów PWN z przedinternetowych czasów.
Wielkimi krokami nadchodzi także zmierzch epoki zdjęć milusich i puchatych kotków, tak słodkich, że każdy z miejsca otrzymywał tysiące lajków. Generalnie będziemy świadkami końca epoki, w której dla zwykłego człowieka codzienna obecność na Facebooku, Instagramie, czy nawet Twitterze kojarzyła się z przyjemnością. Politycy już o to zadbają.
Acz nowa epoka nie zacznie się z dnia na dzień, lecz nadejdzie stopniowo. Stare doświadczenie uczy, że żabę w wodzie należy gotować powoli, a nie zalewać wrzątkiem, bo może próbować wyskoczyć z garnka.
To, iż woda już się grzeje w ciągu ostatniego tygodnia widać było w Parlamencie Europejski oraz przy okazji nowych kłopotów Pałacu Prezydenckiego. Na pierwszy rzut oka przyjęcie przez europosłów dyrektywy ACTA 2 nie ma nic wspólnego z ogłoszeniem przez "Gazetę Wyborczą" i Radio Zet, że kampanię wyborczą Andrzej Dudy w 2015 r. wspierały hordy internetowych botów.
Pozory jednak mylą, bo oba zdarzenia są elementami procesu przejmowania wirtualnego świata przez realne życie. W nim zawsze podążają za sobą ręka w rękę polityka oraz podatki. W przypadku podatków już niemal każda nasza wegetatywna aktywność jest z nimi powiązana. I wcale nie chodzi o jakieś ekstremalne czynności takie, jak np. tankowanie samochodu (akcyz, opłata paliowa, VAT), picie alkoholu (akcyza, VAT), czy zjedzenie kotleta mielonego (VAT).
Każde spuszczenie wody w toalecie oznacza naliczenie opłaty za wspomnianą wodę, odprowadzenie ścieków, plus 8 proc VAT. Nie wszyscy obywatele mają świadomość, że oddychając wydzielają dwutlenek węgla. W dobie walki z efektem cieplarnianym ten fakt ma niebagatelne znaczenie. Choć uprawnień do emisji CO2 indywidualne osoby nie muszą kupować …. jeszcze.
Tymczasem po zapłaceniu za dostęp do Internetu (a bywają przecież nadal miejsca z bezpłatnym WiFi) można sobie hasać po nim zupełnie za darmo. Czytanie bez uiszczenia podatku, rozmowa bez opłaty. Ba! Da się nawet zabawić bez akcyzy.
Spróbujmy kilka godzin przeżyć tak w realnym świecie. Wymaga to sporo autodyscypliny i przebiegłości. Przecież, gdy tylko pstrykamy włącznik lampki na biurku, natychmiast zaczyna ona pobierać prąd, którego 22 proc. ceny w Polsce stanowi kompilacja kilku podatków. Skoro ludzie w ciągu doby coraz więcej czasu spędzają w bardzo nieopodatkowanym wirtualnym świecie, to najwyższa pora aby zaczęli ponosić koszty tej przyjemności.
Wbrew lamentom prawicowych mediów dyrektywa ACTA 2 to nie wstęp do cenzurowania internetowych treści, lecz wsadzenie buta między drzwi, a próg.
Politycy i eurokraci z Brukseli wystąpienie w obronie praw autorskich uznali zaś najlepsze narzędzie, żeby ten klasyczny manewr wykonać. Mogą bowiem liczyć na entuzjastyczne poparcie całego świata show-biznesu, a zwłaszcza kreujących go korporacji.
W ciągu ostatniej dekady doświadczyły one spadku dochodów, bo okazało się, że ludzie mogą sobie zapewnić dzięki Internetowi dostęp do muzyki, filmów oraz innych rozrywek za damo. Co gorsza w sieci zaczęło kwitnąć darmowe życie towarzyskie.
Obłożenie użytkowników Internetu podatkiem de facto na przemysł rozrywkowy pozwoli wrócić do sytuacji z końca XX w. Po czym, gdy drzwi zostaną uchylone, otwarcie ich na całą szerokość dla fiskusa nie będzie już takie trudne. Na końcu tej drogi jedno klikniecie myszką będzie adekwatne do pstryknięcia włącznika od lampki. Z miejsca rusza naliczanie VAT-u, akcyzy i Bóg wie jakich jeszcze opłat.
Nawet wrzucenie własnoręcznie wykonanego zdjęcia puchatego kotka na fejsa może w przyszłości wygenerować jakąś opłatę. Przecież i kotu można prawnie zagwarantować tantiemy za użycie jego wizerunku w mediach społecznościowych. Egzekucją należności od właściciela futrzaka zajmie się specjalistyczna organizacja dbająca o prawa zwierząt-artystów.
Do tego, iż w sieci skończyły się „darmowe obiadki” zwykli obywatele (choć zapewne z oporami) w końcu przywykną. Będą się też musieli przyzwyczaić, że już nie oni nadają ton mediom społecznościowymi.
Narodziny wiary w boty, które za marne 50 tys. zł pokonały Bronisława Komorowskiego, choć on wedle oficjalnych danych wydał na kampanię wyborczą 18 mln zł., wyznaczają nowe trendy. Nawet jeśli to stek bredni i tak każdy ambitny polityk zada sobie pytania, co w takim razie dałby radę dokonać boty za 18 mln. Tak zawsze, niezależnie od faktów zaczyna się wyścig zbrojeń. Jeśli druga strona używa jakiejś broni, to zlekceważenie jej oznacza narażenie siebie na trudne dla przewidzenia ryzyko.
Gdyby tak politycy nawalali się przy użyciu botów gdzieś w szczerym polu, a jeszcze lepiej za kołem podbiegunowym cała sprawa byłaby jedynie interesującą ciekawostką. Niestety oni będą to robić na całego w mediach społecznościowych. Obsługujące ich firmy, licząc na coraz sowitsze zarobki zaoferują doskonalsze i efektywniejsze algorytmy sztucznej inteligencji. Każdy z nich zdolny będzie do zakładania własnych kont i generowania milionów wpisów, w założeniu mających zmanipulować opinię publiczną. Tej zaś pozostanie tkwienie w stuporze przed ekranem laptopa. Zmagając się z myślą, czy go uruchomić i odpalić Internet.
Ponieważ następuje wówczas automatyczne naliczanie VAT-u, opłaty za obcowanie z kulturą i podatku od emisji CO2, powstałego przy wytwarzaniu, zasilającej laptop baterii jonowo-litowej. Ból z ubytku funduszy być może zrekompensowałaby przyjemność obcowania z bliźnimi na jakimś portalu społecznościowymi. Jednak tam jedyne, co się zastanie, to obrzucające się prymitywnymi obelgami miliardy botów.
W tym nowym, wspaniały świecie jedyne co może człowiekowi pozwolić zachować równowagę psychiczną, to powrót do libacji alkoholowych w realu oraz próba nauczenia się pisania listów na papierze.