Magdalena Rigamonti: Czyli według pana to Kamiński rządzi Polską?
Marian Banaś: W jakimś sensie tak. To on rozdaje karty. Jeśli ma się monopol na informację i można wobec każdego spreparować zarzuty, oskarżenia. Myślę, że zbierane są haki na każdego, na wszelki wypadek.
Wielu współpracowników Jarosława Kaczyńskiego mówi, że prezes lubi mieć haki na każdego.
Nie wiem, czy lubi, natomiast wiem na pewno, że te haki Kamiński zbiera, a co z nimi robią, to kwestia domyślna. Wtedy, na tym spotkaniu na Parkowej, usłyszałem, że dla PiS-u, dla Polski byłoby dobrze, żebym zrezygnował z funkcji. Powiedziałem: panowie, jestem legalnie wybranym prezesem i zamierzam nim być do końca kadencji.
A po co tam się pojawił premier Morawiecki?
Prezes Kaczyński posłał po niego czy też polecił, żeby się pojawił. Miał wywierać na mnie wpływ. To były sugestie.
Jak wyglądają te sugestie w wydaniu premiera Morawieckiego i prezesa Kaczyńskiego?
To są politycy i używają języka polityczno-dyplomatycznego, a ja jestem prostym człowiekiem. Ten język jest na tyle wyrazisty, że ja wiem, o co chodzi i jaka powinna być moja reakcja. Zorientowałem się, że przeciwko mnie będą prowadzone działania.
Pan był związany z Jarosławem Kaczyńskim, wierzył pan w jego idee, w politykę, w tę słynną strategię.
Wierzyłem w to, co mam osobiście zrobić i na tym się koncentrowałem. Nie uczestniczyłem w żadnych naradach politycznych, dyskusjach, konferencjach. Oczywiście sukces, który ja osiągałem, szedł na konto PiS. Zresztą do dziś się tym chwalą: uszczelniliśmy system podatkowy. Oczywiście mojego nazwiska nie podają.
A to nie jest tak, że oni w panu mieli po prostu pożytecznego idiotę?
W jakim sensie?
Że nie skontroluje pan tego, czego nie trzeba kontrolować.
Mam swoje zasady. Pani sugeruje, że ja mógłbym iść na jakieś układy, czegoś bym nie zrobił, był elastyczny. Otóż nie, nie byłbym. Takie rzeczy w moim przypadku nie wchodzą w rachubę. Również z tego powodu mówią o mnie „pancerny Marian”.
Skontrolowałby pan elektrownię w Ostrołęce, Centralny Port Komunikacyjny?