Już przy okazji ostatnich wyborów parlamentarnych w Polsce wytworzył się obyczaj, że partie polityczne zamiast promować swoje programy, skupiają się na politycznych przeciwnikach i straszeniu nimi wyborców. Dotyczy to absolutnie wszystkich.
Andrzej Lepper mówi, by głosować na Samoobronę, bo w innym razie wygra banda liberałów, którzy będą prowadzili politykę przeciwko Polsce. Występuje w roli klasycznego latynoamerykańskiego lewaka powtarzając zaklęcie, że Polsce grozi bliżej nieokreślany neoliberalizm i będzie strasznie.
>>> Karnowski: Toksyczna kampania wyborcza
Jarosław Kaczyński z kolei próbuje zastraszać Niemcami. W poprzednich wyborach udało mu się co prawda pozyskać w ten sposób wiele głosów Platformy wspominając historię z dziadkiem Tuskiem z Wehrmachtu. Swoich sąsiadów nie możemy zmienić, więc lepiej zaprzestać tworzenia międzynarodowych afer. A Kaczyński wykorzystuje strach niektórych Polaków przed Niemcami i sięga po historyczne uzasadnienia. Mówi więc niestworzone rzeczy próbując przypisać demoniczne cechy niemieckim chadekom. Gdyby przeanalizować, co rzeczywiście zostało napisane w podobno antypolskiej odezwie CDU/CSU, okaże się, że tak naprawdę nie ma się czego bać. Nie ma w niej także nic, czego by nigdy wcześniej nie głosili niemieccy chadecy przed wyborami. PiS skupia się zatem na walce z Niemcami oraz Platformą wzywając ją do wycofania się z największego klubu wyborczego w Parlamencie Europejskim.
Polska lewica natomiast bez żadnego powodu uderza w kler. Bo według SLD najważniejszym problemem w Polsce jest Kościół i jego przywileje. To zresztą ich sprawdzony postulat przedwyborczy i element stale pojawiający się w spotach Sojuszu. Platforma Obywatelska z kolei prowadzi szeroko zakrojoną akcję i straszy polski elektorat Kaczorami. W poprzek całego zamieszania kroczy Lech Wałęsa, który choć nie bierze udziału w wyborach mówi, że występami z Libertasem chce zaszkodzić Kaczyńskim.
Wszystkich jednak łączy wspólna cecha: nikt nie wysyła przekazów pozytywnych i albo straszy, albo odwołuje się do tego, że jeśli zagłosujemy na inną partię, to czeka nas straszna bieda. Partie nakłaniają nas do wzięciu udziału w wyborach ze strachu i mobilizują nas przeciwko innym, nie przedstawiając żadnych merytorycznych argumentów przemawiających za sobą. Politycy zgodnie kierują się zasadą, że Polaków można zmobilizować przekazem negatywnym.
Prawdziwym wygranym tych i następnych wyborów okaże się ten, kto na tym tle będzie wyglądał na mądrego, wywarzonego i powie, jakie są jego zamiary. A ci, którzy nadal będą grzęznąć we wzajemnych oskarżeniach, ugrzęzną w nich na dobre. Wygrywanie wyborów pod hasłem "na pohybel" zawsze kończy się fatalnie. Niestety, polscy politycy jeszcze się nie zorientowali, że nie zabiorą ze sobą do europarlamentu krajowego bagienka politycznego. A zachodni koledzy szybko pokażą im ich miejsce i zmuszą do współpracy.
Tymczasem według naszych polityków nie powinniśmy głosować na klerykałów, antyklerykałów, liberałów ani narodowców. Polscy politycy postawili na odstraszanie. Po wyborach natomiast dziwią się, że frekwencja była zastraszająco niska i biadolą nad stanem społeczeństwa.