Komitet Europejski Rady Ministrów przedstawił założenia polskiej prezydencji w Unii Europejskiej. Ambitny program obejmuje inicjatywy wojskowe, obronę Partnerstwa Wschodniego, politykę energetyczną. Prezydencja musi przynieść nam sukces, nie prestiżowy, ale wymierny. Europejskiej armii nie zbudujemy, możemy jednak ugrać bezpieczeństwo energetyczne. Jeśli tak się stanie, ewentualna porażka na innych polach będzie bez znaczenia.

Polska od dawna postuluje stworzenie europejskiego systemu gwarancji przepływu nośników energii w razie odcięcia dostaw przez Rosję. Nasz głos był jednak ignorowany jako naznaczony rusofobią. Pewnie dalej bilibyśmy głową w mur, gdyby nie rosyjsko-ukraińska wojna gazowa ubiegłej zimy. Zatarg spowodował odcięcie dostaw na Ukrainę, a także do państw UE, głównie Słowacji, Węgier, Bułgarii i Austrii. Tak oczywistego faktu nie można już było tłumaczyć polską rusofobią. Gaz nie płynął. Polski głos wołający dotąd na puszczy stał się nagle słyszalny i nic już tego nie zmieni.

Tak modna dziś dywersyfikacja jest śpiewem przyszłości, w najbliższym czasie potrzebne są prostsze mechanizmy obronne. I Polska je zaproponuje. Po pierwsze - budowę interkonektorów łączących europejskie sieci energetyczne w jeden system. Po drugie - stworzenie procedur uruchomienia gazowej pomocy dla kraju, który w przyszłości ucierpi wskutek odcięcia dostaw. Rozwiązania te nie wymagają wielkich nakładów finansowych. Wystarczy wola polityczna. Jeśli przegramy tę sprawę, będzie to oznaczać, że jesteśmy słabi i nie potrafimy załatwić na forum UE niczego istotnego.