Czy to możliwe, by Jarosław Kaczyński zlecił zbieranie haków na syna Lecha Wałęsy, Jarosława, będącego posłem PO? Odpowiedzi na to pytanie poszukują prokuratorzy z Zielonej Góry.Gdyby to okazało się prawdą, mielibyśmy do czynienia z nie lada politycznym skandalem. Bez względu na motywy takiego zlecenia.
Zdaniem Jarosława Wałęsy, on sam miał być tylko kijem, którym będzie można boleśnie uderzyć byłego prezydenta. Należałoby znaleźć tylko jakieś ciemne karty w dorosłym życiu Jarosława, a następnie posłużyć się nimi do kompromitacji Lecha Wałęsy.
Prawdę mówiąc, nie odrzucałbym z góry oskarżycielskiej wersji. Przy założeniu, iż rzeczywiście jest już ustalone ponad wszelką wątpliwość, że akta dotyczące Jarosława Wałęsy zostały wyniesione poza ABW. Miał mieć w tym swój udział były szef ABW za czasów rządów Jarosława Kaczyńskiego Bogdan Świączkowski. To, że ktoś grzebał w aktach Jarosława Wałęsy, może być w tym śledztwie jedynym mocnym punktem oparcia.
Inne zarzuty to - w obecnej fazie dochodzenia - już tylko domniemania, zbudowane na bardzo wątłej podstawie. Są nią zeznania byłego szefa MSW, a wcześniej prokuratora krajowego Janusza Kaczmarka. Miał on podobno słyszeć rozmowę Jarosława Kaczyńskiego ze Świączkowskim, w której premier nakazał szefowi ABW sprawdzenie, czy młody Wałęsa nie ma bliskich powiązań ze światem przestępczym.
Do tych zeznań należy podchodzić bardzo ostrożnie, bo jak się wydaje, każde zdanie Janusza Kaczmarka demaskujące przestępstwa i nadużycia Jarosława Kaczyńskiego i jego ekipy, należy dzielić nawet nie przez dwa, a przez cztery.