Powszechnie krytykowane słowa byłego prezydenta padły w czwartkowym wydaniu niemieckiej edycji "Vanity Fair". W piątek DZIENNIK na pierwszej stronie poinformował o wypowiedzi Aleksandra Kwaśniewskiego. Wówczas były prezydent zarzucił nam manipulację. "Sens całej wypowiedzi jest odmienny, cytowane zdania są wyrwane z kontekstu, przytaczane jedynie w części, nie całości" - oświadczył w specjalnym komunikacie.

Zleciliśmy więc tłumaczenie wywiadu w niezależnym biurze translatorskim. I następnego dnia opublikowaliśmy pełne tłumaczenie. Wówczas były prezydent nabrał wody w usta, a na niedzielnej konwencji LiD zbagatelizował problem. Wczoraj zmienił strategię. Rano w wywiadzie dla TVN 24 winą obarczył nie polskich, ale niemieckich dziennikarzy. "To, co mi jest przypisane, to jest pytanie dziennikarza" - oświadczył w wywiadzie dla Katarzyny Kolendy-Zaleskiej. Kwaśniewski odniósł się w ten sposób do słów z wywiadu: "jeśli Kaczyńscy wygrają kolejne wybory i dalej prowadzić będą politykę w podobnym tonie, Berlin powinien przemyśleć swoją powściągliwość". "A autoryzację, której właściwie nie było, miał robić mój współpracownik, który miał kłopoty osobiste" - dodał w rozmowie z Kolendą-Zaleską.

Jednak redaktor naczelny "Vanity Fair" Ulf Posechardt, z którym rozmawialiśmy, zapewnia, że sugestie, by Niemcy usztywniły kurs wobec Polski, padły z ust Kwaśniewskiego. "Wszystko odbyło się zgodnie z naszymi regułami. Wysłaliśmy do biura Kwaśniewskiego tekst do publikacji i po otrzymaniu autoryzacji opublikowaliśmy rozmowę w 100 procentach bez żadnej zmiany. Nie było też specjalnego pośpiechu, a rozmowa odbyła się w warszawskim biurze prezydenta. Nie podano alkoholu" - mówi DZIENNIKOWI Ulf Posechardt. I dodaje: "Na wszelki wypadek zachowałem całą korespondencję elektroniczną z polskim politykiem".

Nieoczekiwanie po południu były prezydent zmienił nagle zdanie. I oświadczył: "Wszystkich w Polsce i w Niemczech, którzy poczuli się zaskoczeni, skonfundowani i urażeni tymi sformułowaniami, przepraszam".

Podczas kilkudniowej awantury za Kwaśniewskim murem stali lewicowi publicyści. Janina Paradowska twardo sugerowała, że całe zamieszanie wynika z błędów w tłumaczeniu, a Jacek Żakowski uznał, że to wina złej interpretacji słów byłego prezydenta przez polskich publicystów.

Eksperci nie mają wątpliwości. Wywiad Kwaśniewskiego dla "Vanity Fair" może lewicę dużo kosztować. "Jednym ruchem Kwaśniewski wystawił na frontalny atak całą lewicę. Jego popularność z trudem zrekompensuje tej formacji taki balast" - tłumaczy Marek Migalski, politolog Uniwersytetu Śląskiego.

Kwaśniewski nie ma co do tego złudzeń. Choć kampania wyborcza dopiero rusza, wczoraj wyglądał na zmęczonego i przybitego. "Jeśli Lewica i Demokraci uznają, że jestem dla nich kulą u nogi, odejdę" - zapowiedział w wywiadzie radiowym. I już rozmawiał w tej sprawie z liderem LiD Wojciechem Olejniczakiem.

Na razie były prezydent pozostanie twarzą lewicy w kampanii wyborczej. Ale Prawo i Sprawiedliwość nie daje za wygraną. I mimo złożonych wczoraj przez Kwaśniewskiego przeprosin zamierza w nadchodzących tygodniach przypominać wyborcom kontrowersyjne słowa polityka SLD. "W polityce nie obowiązują te same reguły co w rodzinie. Przeprosiny nie zamykają sprawy" - mówi poseł PiS Marek Suski.