To, czego nie powiedział, można było usłyszeć od jego zauszników stojących z tyłu. "Hołota! Hołota!" - powtarzali. Sztabowcy PO zareagowali tylko ironicznym uśmieszkiem.
"Rozumiem pana Dudzińskiego. Był zdenerwowany, bo jego szef przegrał" - odpowiedział nie bez satysfakcji Maciej Grabowski ze sztabu PO.
Ale za publiczność dostało się też przy wyjściu samemu szefowi PO. "Pana publiczność zachowywała się bardzo głośno" - zaczepiła szefa PO jedna z sympatyczek. Tusk uśmiechnął się. "Przepraszam, jeśli dla pani było za głośno" - odpowiedział, ściskając rękę kobiety.
Ustalenie między sztabami było jednak jasne: sympatycy sprowadzeni przez obie partie mogą jedynie kibicować swoim faworytom. Było inaczej. Z jednej i drugiej strony rzucane były przytyki pod adresem rywali. "Samoobrona!" - wytykali sympatycy PO Kaczyńskiemu. "Na kolanach!" - odpowiadała publiczność PiS, kiedy Tusk był pytany o politykę zagraniczną Polski wobec Niemiec. Ale nie ulega wątpliwości, że to z ław Platformy słychać było więcej buczenia pod adresem Kaczyńskiego.
"Rzeczywiście, publiczność PO wbrew ustaleniom, reagując bardzo żywo, a czasami agresywnie, zirytowała premiera. To spotęgowało wrażenie jego porażki" - mówi politolog dr Marek Migalski. Ale też trudno oprzeć się wrażeniu, że Tusk był lepiej przygotowany do debaty. Miał w pamięci dużo danych, jak choćby wtedy, gdy domagał się od Kaczyńskiego informacji, ile zarabia pielęgniarka po dwudziestu latach pracy.
W sumie jednak w debacie padło bardzo niewiele konkretów. Obaj polemiści skupiali się na przytykach i szukaniu dla siebie złośliwych określeń. "Donaldusiu" - nazwał w pewnej chwili Tuska premier. "Tatarzyn" - odpowiedział mu Tusk.
Debatę prowadzili ci sami dziennikarze co podczas spotkania Kaczyński - Kwaśniewski: Joanna Wrześniewska-Zygier z TV Biznes, Monika Olejnik, publicystka Radia ZET i TVN 24, oraz Krzysztof Skowroński, szef radiowej "Trójki". Jednak tym razem prowadzący starali się wyraźnie ograniczać swoje role. Pytania były dużo krótsze. Ale i gęstsze, co utrudniało wymianę zdań. Ciągłe gongi uniemożliwiały obu politykom rozwinięcie myśli. Ale Tusk był bardziej zdyscyplinowany, mówił szybciej, sprawnie rzucał hasła. To dawało mu punkty. Kaczyński kilka razy w ogóle nie zdążył dokończyć wątku.
Tuż po debacie premier ogłosił, że czuje się zwycięzcą, a lider PO nie miał - jego zdaniem - nic do powiedzenia. Według Tuska było dokładnie odwrotnie: "Wygrała Polska naszych marzeń" - stwierdził patetycznie. Ale to właśnie jemu większość przeprowadzonych na gorąco sondaży dała co najmniej dwukrotnie więcej wskazań.