Współpracownicy Donalda Tuska na celownik wzięli także niedawną wizytę szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Władysława Stasiaka w Iraku - pisze "Wprost". Według danych, które posiada kancelaria premiera, lot Stasiaka kosztował podatników 400 tysięcy złotych.

Reklama

"Obie te wizyty były bezproduktywne. Ani Stasiak niczego nie załatwił w Iraku, ani urzędnicy Kancelarii Prezydenta nic nie wskórali w Gruzji. Jedyny skutek obu wizyt to zbędne i wysokie koszty" - mówi informator z otoczenia Donalda Tuska.

Z informacji "Wprost" wynika, że dyplomatyczne posunięcia prezydenta są drobiazgowo wyliczane przez kancelarię premiera. Urzędnicy szefa rządu poprosili 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego, który obsługuje rządowe samoloty, o szczegółowy koszt delegacji do Gruzji i Iraku. Na razie nie ma żadnego komentarza w tej sprawie ze strony współpracowników prezydenta Kaczyńskiego.

Czy rząd powinien tak skrupulatnie wyliczać prezydenckie wydatki na dyplomację? "Abstrahując od kosztów, szef BBN powinien mieć możliwość kontaktu z żołnierzami w Iraku. Ale zastanawiam się, czy był powód, by wysyłać rządowym samolotem nienajwyższą rangą delegację do Gruzji, bo rejsowe połączenia z Tbilisi są całkiem sprawne" - mówi poseł Paweł Zalewski z komisji spraw zagranicznych.

"Poza tym od razu wykorzystała to Rosja, blokując przelot rządowego samolotu przez swoje terytorium. Nie powinniśmy dawać się wciągać w takie intrygi Kremla" - dodaje Zalewski.