Inne

Filary zmian będą trzy: po pierwsze koniec z wcześniejszymi emeryturami dla tej grupy zawodowej. Po drugie reforma Karty nauczyciela gwarantującej zaledwie 18-godzinny tydzień pracy. A po trzecie - i na osłodę - w finale radykalne podwyżki płac o połowę lub nawet więcej. Jak ustalił DZIENNIK, gorącym zwolennikiem tych zmian jest premier Donald Tusk.

Reklama

Pakiet reform jest rewolucyjny, choć rozłożony na lata. W pełni zacząłby obowiązywać w szkołach około roku 2015. Tyle czasu potrzeba, by przedyskutować i zmienić wszystkie potrzebne elementy prawa. Jeśliby to niezwykle trudne polityczne wyzwanie się powiodło, za sześć lat w naszych szkołach uczyłby zupełnie inny niż dzisiaj nauczyciel. Jego pensja będzie bardziej uzależniona od jakości pracy - w tej chwili jest sztywna, a dodatki motywacyjne są minimalne. Nauczyciel nie miałby wprawdzie prawa do wcześniejszej emerytury, ale jeśli czułby się wypalony, mógłby pracować poza szkołą. Na przykład - co zaproponuje rząd - jako trener w centrum kształcenia ustawicznego, gdzie praca jest spokojniejsza, lub w placówkach alternatywnej opieki przedszkolnej, które mają być intensywnie rozwijane. A dla tych, których nowe rozwiązania zastaną tuż przed uzyskaniem praw do wcześniejszej emerytury - możliwość skorzystania z dodatkowego płatnego urlopu. Nawet dwuletniego. To przyniesie jeszcze jedną korzyść: nauczyciel przez dłuższy czas będzie płacić składki emerytalne, a więc dostanie wyższą emeryturę.

Zmieniłyby się także zasady awansu zawodowego. Bo teraz nauczyciele dość szybko, nawet po 12 latach pracy, awansują na najwyższy stopień zawodowy, nauczyciela dyplomowanego, co na ogół ogranicza motywację do dalszego podnoszenia kwalifikacji. Według rządowych pomysłów awansować będzie trudniej, co ma wymusić konkurencję. Każdy kolejny stopień w nauczycielskiej hierarchii zawodowej oznacza bowiem podwyżkę. Teraz egzamin dający ten awans zawodowy zdaje 100 proc. podchodzących do niego nauczycieli.

Ponadto płace nauczycielskie mają zostać zmodyfikowane tak, aby większa ich część zależała od jakości oceny pracy. Dzięki temu dyrektor szkoły lub samorząd będzie mógł lepiej płacić najlepszym.

Nauczyciele mieliby pracować dłużej - nawet 27 godzin tygodniowo zamiast obecnych 18. W sumie byłoby ich więc znacząco mniej - o jedną trzecią, może nawet o połowę.

Ale nie od razu. W okresie przejściowym rząd proponowałby tzw. ruchome pensum - nauczyciel sam decydowałby, ile godzin chce uczyć ponad obowiązkowe dziś minimum. Oczywiście za większe pieniądze.

Reklama

Bo to pieniądze leżą u podstaw pomysłu na zmiany. Z naszych informacji wynika, że premier był mocno zaskoczony tym, że 2 mld zł., które tuż po objęciu władzy dołożył do wcześniej zapisanych w budżecie 800 mln na podwyżki dla nauczycieli, wystarczyły jedynie na 200 zł brutto na osobę. - Karta to dla was zguba. Trzeba zbudować system umożliwiający płacenie więcej za cięższą pracę. Część nauczycieli woli mniej zarabiać, gdyż woli mało pracować - przekonywał Tusk w wywiadzie dla DZIENNIKA.

Karta pod specjalnym nadzorem

Podejmując decyzję o poważnym ruszeniu Karty nauczyciela, Donald Tusk wchodzi na minę. Na horyzoncie nie widać siły politycznej, która byłaby gotowa wesprzeć tę inicjatywę. W tym przypadku PO nie ma co liczyć raczej na swojego koalicjanta PSL. Przeciwna jest mniej lub bardziej cała opozycja: PiS i LiD. Politycy od prawa do lewa zdają sobie sprawę, że dobieranie się do karty doprowadzi natychmiast do zderzenia z wielkim lobby nauczycielskim, obecnym w Sejmie, a skoncentrowanym przede wszystkim w Związku Nauczycielstwa Polskiego.

I tak ten akt prawny, wymyślony przez pierwszą Solidarność i perfidnie wprowadzony w styczniu 1982 r. przez władze stanu wojennego, by kupić sobie nauczycieli, obowiązuje do dziś niemal nienaruszony. Podchody pod jego likwidację czy choćby poważną modyfikację co prawda były. Szybko jednak kończyły się klapą.

"Nauczyciele pokochali kartę, bo daje im ogromne zabezpieczenie socjalne, wszystko reguluje, o nic nie trzeba się martwić" - tłumaczy były minister edukacji w rządzie Jerzego Buzka prof. Mirosław Handke. Jak wielka to miłość, przekonał się sam, kiedy po objęciu fotela ministra z zapałem przedstawił koncepcję likwidacji Karty. "Natychmiast wybuchł straszny krzyk i musiałem się chyłkiem wycofać z likwidacji Karty. Potem próbowałem więc przy niej majstrować, tak by chociaż osłabić niektóre jej działania. Potrzeba było dużo forteli. Trochę zmian udało się wprowadzić, ale nie ukrywam, że to nie jest to, co chciałem" - wspomina Handke.

Gdzie jest główny problem? "Gdyby nie było Karty Nauczyciela, nie byłoby związków zawodowych nauczycieli albo byłyby one słabe. Jeśli więc jakikolwiek polityk próbuje ją ruszyć, to centrale tych związków natychmiast stają na baczność i już jest po sprawie" - kwituje prof. Handke. ZNP od korzeni związany jest z SLD i kiedy ta partia była przy władzy, ówczesna minister edukacji Krystyna Łybacka jedynie wzmocniła jeszcze siłę karty. Woli politycznej i odwagi, by pójść w innym kierunku, nie ma jednak i w innych ugrupowaniach. "Bez zgody związku zawodowego nic na siłę forsować nie będziemy" - ostrzega już wiceszef sejmowej komisji edukacji Tadeusz Sławecki z PSL, prywatnie członek ZNP.

Wstępnie „nie” Platformie na rozmowy o zmianie Karty mówi też PiS. "Opinia w środowisku nauczycielskim, związkowym jest taka, że jeśli Platformie w ogóle uda się ruszyć Kartę, to potem już będzie leciało z górki i wtedy obwarowania korzystne dla nauczycieli będą zdejmowane" - przywołuje wiceszef komisji edukacji Sławomir Kłosecki z PiS. "My w tym momencie, przy tego typu przebiegłych próbach Platformy jesteśmy bardzo nieufni. Podwyżki są mgliste i może to być tylko proste zabranie czegoś nauczycielom" - zamyka temat.

Ewentualne zmiany w Karcie muszą jeszcze przejść przez sito prezydenta. Obecny doradca prezydenta ds. edukacji prof. Ryszard Legutko widzi potrzebę zmian w tej ustawie. Ale na pomysły PO patrzy krytycznie. "Ten kierunek, w którym idzie ministerstwo wydaje mi się pozorny. Nie wiem, jak te zmiany miałyby wpłynąć na jakość polskiej szkoły. Sądzę, że one nie sprawią, że będziemy mieć lepszych nauczycieli" - mówi DZIENNIKOWI prof. Legutko.