Prezydent Lech Kaczyński nie komentował wyroku. Mówił tylko, że nie podoba mu się prawo, które zezwala podjąć decyzję o zestrzeleniu porwanego samolotu ministrowi obrony narodowej. "Teoretycznie tego rodzaju uprawnienie powinno być uprawnieniem jednak prezydenta" - mówił Lech Kaczyński na konferencji prasowej w Elblągu.

Reklama

Uzasadniał to atmosferą, jaka panuje w armii. "Jeżeli chodzi o obecnego ministra obrony narodowej - kłaniając mu się głęboko - to nie sądzę, aby takie uprawnienie było potrzebne. Bo na razie raczej, powiedzmy sobie, jest pewna ostrożność w naszej armii nagradzana" - mówił prezydent.

Ewidentnie nawiązywał do sierpniowego incydentu, gdy jeden z oficerów odmówił wykonania prezydenckiego polecenia. Wojskowy pilot lecący z prezydentem do Gruzji odmówił lądowania w Tbilisi. Tłumaczył to bezpieczeństwem. Mimo krytyki prezydenta, minister obrony nagrodził go za tę decyzję.

>>>Odmówił prezydentowi, rząd dał mu medal

Lech Kaczyński uspokajał słuchaczy mówiąc, że mając prawo do strzelania do samolotów rozmyślnie podejmowałby takie decyzje: "Ja byłem, jestem i pozostanę zwolennikiem kary śmierci za zabójstwo" - mówił Lech Kaczyński. "Natomiast nigdy w życiu bym nie podjął decyzji o tym, żeby życie tracili kompletnie niewinni ludzie, którzy nie są od tego, żeby walczyć" - zaznaczył prezydent.

Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepis pozwalający na zestrzelenie porwanego samolotu, który może być użyty do ataku terrorystycznego, jest niezgodny z konstytucją. Uznano, że nie można licytować się czyje życie jest ważniejsze - ludzi w samolocie, czy tych na ziemi, na których spadnie maszyna. Po drugie ustawa z 2004 roku nie precyzuje zagrożenia. Mówi jedynie o ochronie bezpieczeństwa państwa przed atakiem terrorystycznym. Może więc to być równie dobrze atak jedynie na budynki rządowe lub elektrownię.