Ludwik Kotecki, wiceminister finansów i pełnomocnik rządu ds. euro, oświadczył w tym tygodniu to, o czym od dawna mówili ekonomiści: nie ma szans, aby Polska przystąpiła do unii walutowej w 2012 r. A taką właśnie datę jeszcze całkiem niedawno forsował premier. Tu już drugi termin podany przez Donalda Tuska, który okazał się nierealny. We wrześniu zeszłego roku szef rządu na forum ekonomicznym w Krynicy obiecał, że euro zastąpi złotego już w 2011 r.
Teraz Tusk nie chce po raz trzeci przyznać się do porażki. I obawia się zbyt szybko podawać kolejnego terminu, z którego będzie musiał się znów wycofać. To bardzo osłabiłoby jego wiarygodność. Na razie rząd obiecuje, że w ciągu kilku tygodni zostanie ogłoszona nowa mapa drogowa.
>>>Rząd wrócił na ziemię. Nie naciska na euro
"W nowym dokumencie zostaną sprecyzowane warunki realizacji kolejnych etapów mapy drogowej. Dopiero, gdy będziemy wiedzieli , kiedy uda się spełnić te warunki, będziemy mogli wyznaczyć termin przyjęcia euro. Takie podejście minimlizuje ryzyko ponownej zmiany daty, a tym samym wzmacnia wiarygodność strategii rządu" - mówi Marek Rozkrut, dyrektor departamentu polityki finansowej w Ministerstwie Finansów.
Potwierdził to w piątek szef doradców premiera Michał Boni, dodając, że na pewno nie będziemy rezygnowali z wejścia do strefy euro.
Pierwszym krokiem do przyjęcia wspólnej waluty musi być sztywne powiązanie złotego z euro w ramach mechanizmu ERM2. W tym układzie nasza waluta musi utrzymać się bez dewaluacji wobec euro przynajmniej przed dwa lata. "Chcemy, aby złoty pozostał w ERM2 najkrócej, jak to jest wymagane. Inaczej nasza waluta niepotrzebnie zostanie wystawiona na ryzyko wstrząsów na rynku" - tłumaczy Rozkrut.
Dlatego Polska przystąpi do ERM2 dopiero po spełnieniu trzech warunków: porozumienia głównych sił politycznych w sprawie zmiany konstytucji, stabilizacji kursu złotego oraz jasnej perspektywy ograniczenia deficytu budżetowego. Na razie żaden z nich nie jest spełniony. Mamy kłopot z ograniczeniem deficytu budżetowego poniżej 3 proc. PKB, jak to zakłada traktat z Maastricht. Kryzys powoduje, że państwo ma mniejsze dochody z podatków. Zdaniem Komisji Europejskiej w tym roku dziura w budżecie wyniesie aż 6,6 proc. dochodu narodowego, a w roku przyszłym zwiększy się do 7,3 proc.
Radykalne ograniczenie deficytu w 2011 r. będzie trudne, bo właśnie wtedy odbędą się wybory parlamentarne. Ostre cięcia w wydatkach mogłyby osłabić szanse PO i PSL na zwycięstwo.
Ceną za szybsze wprowadzenie euro mogłoby być także podniesienie podatków. Ale i na to rząd się nie zdecyduje, a prezydent nie zgodzi. "W 2010 r. nie będzie zmiany podatków PIT, CIT i VAT" - oświadczył Boni.Także PiS nie chce na razie słyszeć o porozumieniu w sprawie zmiany konstytucji, a kurs złotego wciąż ulega ostrym wahaniom wobec euro.
W tej sytuacji określenie nowego terminu przystąpienia do unii walutowej będzie trudne. Zdaniem większości ekonomistów pierwszym realnym terminem przyjęcia euro jest 2014, a nawet 2015 r. Tę ostatnią datę wskazał w czwartkowej rozmowie z DZIENNIKIEM były wiceminister finansów Stanisław Gomułka.