"Mam mniej praw niż pedofil i morderca" - mówiła na konferencji prasowej Gilowska, twierdząc, że Rzecznik do dziś nie okazał jej dowodów, na jakich opiera swe oskarżenia. Poskarżyła się premierowi, że stała się przedmiotem szantażu lustracyjnego. Zapowiedziała, że do dymisji się nie poda, bo oznaczałoby to przyznanie się do winy. Dymisji jednak oczekiwał PiS i premier to uczynił.

Ale ona winna się nie czuje. Jest pewna, że nawet jeśli coś jest w jej papierach, to są to fałszywki. Tym bardziej - przekonywała - że gdy w 2004 r. Zbigniew Wrzodak rozpowszechniał w Sejmie informacje, że będzie miała proces lustracyjnym, wystąpiła do IPN o status pokrzywdzonego. Instytut jej go nie przyznał, sugerując, że nic w jej sprawie nie ma, a Wrzodak przeprosił. "Czy można być tajnym i świadomym współpracownikiem, nic o tym nie wiedząc? Nawet księża byli rejestrowani jako tacy tajni współpracownicy. Ja nigdy księdzem nie byłam" - denerwuje się minister.

Ujawniła jednak, że sprawa dotyczy lat 1987-89. Dodała, że miała wtedy w swym otoczeniu pracownika aparatu bezpieczeństwa, czego nie była świadoma, i to on "pisał papiery". Powtórzyła, że jej oświadczenie lustracyjne o braku związków ze służbami PRL jest prawdziwe.

Gilowska nie chce mówić, komu zależy na "grze lustracyjnej" w jej sprawie. Przyznaje, że "nie miałaby ochoty" na powrót do resortu, gdyby Sąd Lustracyjny oczyścił ją z zarzutu.

Nie wiadomo, z jaką służbą PRL Gilowska miałaby współpracować. Wniosek RIP jest bowiem ściśle tajny.

Rzecznik Interesu Publicznego Włodziemierz Olszewski powiedział tylko, że są nowe informacje w sprawie Gilowskiej. Pochodzą one z archiwów IPN oraz przesłuchań świadków m.in. oficerów SB. Twierdzi też, że przesłuchana przez RIP minister zarzutom zaprzeczyła.

Terminu rozpatrzenia wniosku, na którym sąd rozstrzyga, czy wszcząć proces lustracyjny, jeszcze nie wyznaczono. Posiedzenie to odbędzie się najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu.