Miała 19 lat, gdy wyrzucono ją z uczelni. To był marzec 1968. Energiczna Zyta nie mogła stać z boku i przyłączyła się do protestów. Studiowała wtedy ekonometrię w Warszawie. Po kilku miesiącach przyjęto ją z powrotem, więc wzięła się mocno za książki, i to tak skutecznie, że po latach została profesorem ekonomii. Wykładała na KUL-u w Lublinie.

Do polityki ciągnęło ją zawsze, ale karierę zrobiła dopiero, gdy została posłanką PO. Kilka błyskotliwych przemówień, ostra i barwna krytyka poczynań rządu SLD wywindowały ją błyskawicznie do grona czołowych polityków Platformy. "Rząd ma więcej programów niż pralka automatyczna" - mówiła Gilowska i robiła furorę wśród dziennikarzy.

Jej kariera załamała się, gdy wyszło na jaw, że zatrudniała synową w swoim biurze poselskim. Synowi zaś zlecała pisanie ekspertyz. Władze PO postawiły ją wtedy przed sądem koleżeńskim. Platforma chce mi urządzić proces pokazowy - uznała Gilowska i trzasnęła drzwiami. Pożegnała się z partią i z polityką.

Ale nie wytrzymała długo poza wielką polityką. Na początku tego roku Kazimierz Marcinkiewicz zaproponował jej stanowisko wicepremiera i ministra finansów. Jej gwiazda znów rozbłysła.