Opowiadają, że zdesperowani ludzie spontanicznie ruszyli pod komitet wojewódzki partii. "Myśleliśmy, co dzieciom damy jeść. Szliśmy walczyć o dobro naszych dzieci i wnuków" - wspomina Marianna Krawczyk. Władze rzuciły na robotników milicjantów i ZOMO. Bandyci w mundurach pałowali ludzi i strzelali do nich z petard z gazem łzawiącym. Nie oszczędzali nawet kobiet z dziećmi.

Bici i masakrowani robotnicy lądowali na komenadach, gdzie oprawcy urządzali im ścieżki zdrowia. Stali w szpalerze, bili pałkami i kopali zatrzymanych po całym ciele. "Kto nie przeszedł ścieżek zdrowia, nie wie, jak tam było. To coś okropnego, jak się znęcali" - wzdryga się Ryszard Szałapski. "Zawieźli nas do aresztu, tam też lali nas okropnie. Kto się przewrócił, już się nie podniósł" - opowiada. Robotnicy mieli granatowe plecy od ciosów i kopniaków.

Władze w końcu odwołały podwyżki, ale dalej mściły się na protestujących. Około trzystu robotników poddano represjom. Wylądowali za kratkami albo stracili pracę.