Minister zdrowia zapewniał, że znajdą się pieniądze na podwyżki dla białego personelu. Choć na pewno nie wzrośnie składka zdrowotna. Na to nie zgodził się premier.

Jeśli składka nie wzrośnie, nie będzie podwyżek w służbie zdrowia, a ja odejdę - groził Religa. Jednak bracia Kaczyńscy przekonali ministra, że podniesienie składki zdrowotnej zaszkodzi gospodarce. Minister zdrowia odwołał zapowiedź swojej dymisji. A po spotkaniach z premierem i prezydentem rozmawiał ze związkowcami.

"Pieniądze, które są, postaramy się tak rozdzielić, żeby część osób już w tym roku mogła coś zyskać" - rzucił tylko dziennikarzom, przypominając, że z kasy Narodowego Funduszu Zdrowia można przeznaczyć część środków na podwyżki. Dodał, że w tym roku mowa jest o 30-procentowym wzroście zarobków i to musi wystarczyć. "Możemy natomiast rozmawiać o podwyżce płac w następnych latach" - dodał.

Krzysztof Bukiel, szef związku lekarzy powiedział w przerwie rozmów telewizji TVN24, że lekarze nie usłyszeli jeszcze żadnych konkretnych propozycji."Same deklaracje, nawet ministra, nam nie wystarczą. Potrzebujemy gwarancji" - mówił.

Większym optymistą jest zastępca Bukiela Tomasz Underman. W sali centrum "Dialog", w którym związkowcy negocjują z rządem, ujawnił, że umówiono datę rozpoczęcia rozmów na temat podpisania układu zbiorowego pracy z lekarzami. "Jest światełko w tunelu" - mówił. Spotkanie zacznie się we wtorek o 15.00 w Ministerstwie Pracy.

Szefowa OZZPiP Dorota Gardias powiedziała, że jak do tej pory jej związek odniósł połowiczny sukces. Ale porozumienia wciąż nie ma, a siostry czekają na kolejne rozmowy. Kiedy na wieczornej konferencji prasowej głośno zapytała pielęgniarek, czy miasteczko namiotowe ma zostać, odpowiedziały zgodnie "tak".

Jeszcze kilka godzin temu sytuacja wyglądała o wiele gorzej. Religa zagroził odejściem z rządu, gdy premier ostro zapowiedział, że nie zgodzi się na wzrost składki zdrowotnej. A o to zabiegał minister, szukając pieniędzy na podwyżki w służbie zdrowia.

Reklama

"To może przyczynić się do wzrostu bezrobocia, a nawet spadku tempa wzrostu gospodarczego" - tłumaczył Jarosław Kaczyński w "Sygnałach Dnia".

Jednak Religa twardo obstawał przy swoim. "Aby w polskiej służbie zdrowia zaczęło się lepiej dziać, musimy podnieść składkę zdrowotną przynajmniej do 13 procent" - upierał się. Dla Polaków oznaczałoby to niższe pensje. Osoba, która zarabia obecnie 1000 zł brutto (czyli 741 zł netto), po podniesieniu składki dostawałaby "na rękę" co miesiąc o 34 zł mniej.

A takiej sytuacji chciał uniknąć premier. Przekonywał Religę, że bez podnoszenia składki można zwiększyć wydatki na służbę zdrowia, ale trzeba je rozsądnie zaplanować. Jak dodaje, jeśli rząd zgodzi się na wszystkie postulaty protestujących lekarzy i pielęgniarek, to wszystkie grupy zawodowe zaczną lawinowo żądać podwyżek. "Ich spełnianie doprowadzi do ruiny finansów publicznych" - tłumaczył Kaczyński.