Słowa Jarosława Kaczyńskiego, który w rozmowie z "Gazetą Polską" mówił, że jego podróż do Smoleńska była celowo spowalniana, i że premier ścigał się z nim, bo chciał pierwszy dotrzeć na miejsce katastrofy, nie pozostały bez odpowiedzi. "Nie mogło dojść do żadnego wyścigu, bo prezes Kaczyński miał zaproszenie na pokład samolotu, którym na miejsce katastrofy jechała delegacja z Donaldem Tuskiem. Czekaliśmy pół dnia na jego odpowiedź, a potem dowiedzieliśmy się, że poleciał innym samolotem" - tłumaczył w TVN24 rzecznik rządu. Dodał, że z tego powodu wylot samolotu został opóźniony o dwie godziny.
Paweł Graś odpierał także inne zarzuty Jarosława Kaczyńskiego. Zapewniał, że w Smoleńsku wstrzymywano się z podejmowaniem decyzji dotyczących ciała prezydenta właśnie do czasu przyjazdu szefa PiS. "Czekaliśmy na jego przybycie próbując nawiązać kontakt z kimś z otoczenia prezesa Kaczyńskiego. Otrzymaliśmy wiadomość, że prezes sobie nie życzy spotkania ani z premierem Tuskiem, ani z premierem Putinem" - stwierdził Graś.
Rzecznik rządu opisał także trzy warianty postępowania z ciałem Lecha Kaczyńskiemu, które zostały przedstawione jego bratu. Pierwsza wersja mówiła o tym, że szef PiS może zabrać ciało do Polski, ale musi poczekać na wyniki sekcji zwłok, bo tego wymaga rosyjskie prawo. Ale to rozwiązanie - według Grasia - Jarosław Kaczyński odrzucił. Inna wersja mówiła o przewiezieniu ciała do Moskwy, gdzie zostałoby pożegnane z honorami. Szef PiS wybrać miał trzecią opcję, czyli przewiezienie ciała ze Smoleńska. Graś tłumaczył, że wszystkie trzy opcje przedstawione zostały Pawłowi Kowalowi.
Rzecznik rządu odniósł się także do ostrych słów Joachima Brudzińskiego, który mówił, że premier zostawił ciało prezydenta na deszczu. Tłumaczył, że w Smoleńsku nie padało. Dodał też, że nikt nie mógł "spieprzać" innym wejściem, by nie spotkać "Kaczora", bo wejście było tylko jedno.
Graś pytany, jak na wywiad Jarosława Kaczyńskiego zareagował premier, odparł: "Nie był zaskoczony".