"Czasami mam wrażenie, że jak się nic nie dzieje, to niektórzy są głodni takich informacji o wojnie" - mówił premier pytany, czy jest szansa na koniec wojny polsko-polskiej. Podkreślał, że do Gdyni jechał z przekonaniem, że nie zostanie tam przywitany ciepło. "Spodziewałem się takiego przyjęcia, włos mi z głowy nie spadł. Nie zgadzam się z opiniami, że miało to charakter katastrofy" - mówił i stwierdził wprost, że "zażyłość między PiS a związkiem jest oczywista". "Pojechałem na ten zjazd, żeby powiedzieć, jako uczestnik tamtej pierwszej "Solidarności", że ta idea i pamięć o niej jest dużo ważniejsza niż dzisiejszy spór" - dodał.

Reklama

Tusk wyznał, że poza gwizdami usłyszał także wiele ciepłych słów. "Niespecjalnie czuję się urażony reakcją tych, którzy krzyczeli i gwizdali, bo to jest też moja praca. Usłyszałem tam też wiele ciepłych słów od działaczy "Solidarności", nie wszyscy mieli odwagę, tak jak Henryka Krzywonos, powiedzieć to głośno" - mówił.

Premier po raz kolejny skrytykował obecną działalność związku zawodowego "Solidarność". "W dymie palonych opon, na sutych obiadach u biskupa, na zjazdach - ja nie odnajduję tam atmosfery tamtej "Solidarności" - stwierdził.

Odniósł się także do nieobecności na zjeździe w Gdyni Lecha Wałęsy. Stwierdził, że rozumie postawę byłego prezydenta i podkreślił, że nie da się go wyrugować z pamięci o micie "Solidarności". "Nie ma mitu "Solidarności", szanowanego i żywego w światowej opinii publicznej, bez Lecha Wałęsy. Wczoraj Wałęsy zabrakło, zmęczonego tym ciągłym ujadaniem, wcale mu się nie dziwię" - dodał.