Paweł Graś zapewniał, że zarówno 7, jak i 10 kwietnia warunki do lądowania, poza warunkami atmosferycznymi, były dokładnie takie same. "Wszystko było dokładnie takie samo, jeśli chodzi o organizację lotu" - mówił.

Natychmiast zaprzeczył Mariusz Błaszczak, który podkreślił, że "kontrolerzy tak naprowadzali samolot, że był on z dala od pasa do lądowania". "Prezes Jarosław Kaczyński zadaje także pytanie, dlaczego w zderzeniu z 40-centymetrową brzozą odpadło skrzydło od samolotu" - mówił dalej szef klubu PiS. "Bo ktoś nadpiłował" - odparował Graś.

Reklama

Błaszczak zarzucił wtedy Grasiowi, że przyjmuje bez słowa sprzeciwu wersję wydarzeń sformułowaną przez Rosjan, a mówiącą, że zawinili piloci. "Pan z kolei zapewne podziela teorię, że ja dobijałem rannych na lotnisku, bo już takie wypowiedzi znalazłem" - odgryzł się rzecznik rządu, nawiązując do słynnego filmu nakręconego tuż po katastrofie, na którym na miejscu tragedii słychać strzały. "To jest właśnie stanowisko rządu, lekceważące" - odpowiedział Błaszczak. Wtedy do gorącej już dyskusji włączył się Marek Wikiński z SLD, który przekonywał, że naboje wrzucone do ognia, muszą eksplodować.