Krzysztof Piesiewicz przyznał, że wyrok nie jest dla niego zaskoczeniem. Ale podkreślił również, że nie jest to dla niego koniec sprawy. - Tego wyroku nie można odrywać od wyroku, który zapadł dwa lata temu w stosunku do osób, które w sposób precyzyjny i bardzo inteligentny w sensie kryminalnym, przygotowały tę prowokację - stwierdził były senator w rozmowie z TVP Info.
Piesiewicz zwrócił również uwagę, że jego proces - jak na charakter stawianych mu zarzutów - trwał nadzwyczajnie długo, bo aż 23 miesiące. - Taka sprawa przeważnie trwa godzinę - powiedział. Zwracał uwagę, że w toku procesu pojawiały się kolejne ekspertyzy biegłych, którzy wykluczali, by był on uzależniony od narkotyków. - Jedna wykluczyła, że kiedykolwiek brałem narkotyki - dodał.
– Nie można odrywać tego procesu od faktu, z jakiego powodu został on zainicjowany. To jest bardzo skomplikowane i będzie wymagało być może za parę lat jakiegoś opisu czy książki. Bo tu nie chodzi o moje życie, tylko o mechanizmy. Tak sobie myślę, że ta książka powinna mieć tytuł "Niszczarka" - dodał Piesiewicz. Zastrzegł, że nie zamierza na razie wracać do polityki, dziękował także "wybitnym Polakom", którzy wspierali go w czasie trwania procesu.
Sprawa Krzysztofa Piesiewicza sięga 2009 roku, kiedy to "Super Express" ujawnił nagranie, na którym widać byłego już senatora rzekomo zażywającego narkotyki. Polityk zaprzeczał, tłumacząc, że biały proszek widoczny na filmie to sproszkowane lekarstwa. Senat odmówił uchylenia mu immunitetu, śledztwo wznowiono dopiero po wygaśnięciu jego mandatu.
W 2011 roku natomiast wyrokiem skazującym zakończył się proces trójki osób, które szantażowały Piesiewicza ujawnieniem "kompromitującego nagrania" i domagały się pieniędzy. Wobec wszystkich orzeczono karę półtora roku więzienia.