Kwota, o której mowa, to tylko bezpośredni transfer z państwowej kasy. Najwyższa Izba Kontroli w raporcie z ubiegłego roku przywoływała kwotę 32,3 mld zł z tytułu różnych pośrednich i bezpośrednich świadczeń z budżetu centralnego i lokalnych samorządów. Izba traktowała przy tym sprawę szeroko, kwalifikując do systemu np. politykę mieszkaniową państwa. Doliczając wydatki na zdrowie, kwota ta rosła do ponad 42 mld zł. NIK alarmowała wówczas, że nikt tak naprawdę nie wie, ile to wszystko kosztuje, bo nie ma jednego spójnego systemu wspierania rodzin.
– Doszliśmy do sytuacji, w której mamy kilka instrumentów finansowych wspierających rodziny z dziećmi, z których każdy został opracowany i wdrożony niezależnie od pozostałych. To, nad czym powinien teraz pracować rząd, to jakaś forma zintegrowania tych instrumentów poprzedzona szczegółową analizą tego, jak tę strukturę zmienić, uwzględniając zamożność rodzin i możliwości budżetu – mówi Michał Myck, dyrektor Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA. Jego zdaniem brak spójności może wynikać z braku jasno określonych celów, jakie chce się osiągnąć, wydając tak duże pieniądze.
– Warto przy tym doprecyzować, co rząd chce w ramach tej polityki osiągnąć, czyli jak ustawić priorytety wśród możliwych najistotniejszych efektów: ograniczenia ubóstwa wśród rodzin z dziećmi, wspierania ich niezależności finansowej poprzez większą obecność rodziców na rynku pracy i zwiększenia dzietności – mówi Myck.
Reklama
Ulga podatkowa premiuje tych, którzy pracują i uzyskują dochody. Ale z drugiej strony działa program „Rodzina 500 plus”, który może zniechęcać do pracy przynajmniej jednego z małżonków. Między innymi dlatego Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, uważa, że wzrost bezpośrednich transferów z budżetu do rodzin to zmiana raczej ilościowa, nie jakościowa.
– Dwa procent PKB to już jest duża kwota, którą z pewnością można wydać efektywnie, zaadresować lepiej niż obecnie. Mamy systemowy bałagan, niejednolite kryteria przyznawania wsparcia, różne podstawy do udzielania pomocy. Wiele kolejnych rządów dokładało elementy, które nie składają się w spójną całość. Stąd ten bałagan – mówi Jankowiak.