Dziś chwalenie Hanny Gronkiewicz-Waltz nie jest łatwe. Nieprzychylne jej media zrobiły z niej twarz "złodziejskiej reprywatyzacji". Te, które do niedawna można by uznać za przychylne, również czyhają na jej każde potknięcie. Dla wszystkich Hanna Gronkiewicz-Waltz przestała być włodarzem stolicy, blisko dwumilionowego miasta. Stała się symbolem oszustw, przez które państwo straciło majątek.

Reklama

Wiadomo już, że to ostatnia kadencja Gronkiewicz-Waltz. Zapowiedziała, że nie planuje ubiegać się o reelekcję. Nie jest tajemnicą, że afera reprywatyzacyjna odcisnęła wielkie piętno na ostatnich latach jej rządzenia stolicą. Gdyby nie ona, prawdopodobnie wystartowałaby ponownie. Tak się jednak nie stanie.

Jeszcze kilka lat temu była najpopularniejszą osobą w mieście, a o bliskość przy jej uchu zabiegali niemal wszyscy czołowi politycy. W dorocznych badaniach Centrum Badania Opinii Społecznej dwukrotnie plasowała się w czołówce rankingu na polityka roku (piąte oraz siódme miejsce). A dziś? Gronkiewicz-Waltz jest sama, otoczona jedynie urzędnikami, którym płaci. O społecznym poparciu dla niej trudno cokolwiek powiedzieć, bo żadnej sondażowni od wielu miesięcy nie przychodzi nawet na myśl, by uwzględniać ją w badaniu. Prędzej można w nim znaleźć Włodzimierza Czarzastego.

Wielki triumf Hanny Gronkiewicz-Waltz zaczął się w 2005 r. od wyborów parlamentarnych. Osiągnęła nieprawdopodobny wynik: ciut ponad 137 tys. głosów. Tyle właśnie zdobyła jako liderka Platformy Obywatelskiej na warszawskiej liście. Skala porównawcza? Jarosław Kaczyński zdobył 171 tys. głosów. A Bronisław Komorowski - 42 tys.