Lider rządzącego obozu potrafi nadal nękać premiera sygnałami z Nowogrodzkiej, że jest z niego niezadowolony. Po prostu, zdecydował: żadnych zmian przed wyborami. Kolejne propagandowe spektakle wokół twarzy szefa rządu to konsekwencja tej decyzji.

Reklama
Równie dobrze można wskazywać na to, że ta konwencja podkreśliła – po raz pierwszy od dawna – rolę Beaty Szydło, wysadzonej niegdyś z siodła przez Morawieckiego, i Zbigniewa Ziobry jako lidera ugrupowania koalicyjnego, a z nim premier próbuje toczyć wojnę pod dywanem, głównie o wpływy w gospodarce. Decyzja: żadnych zmian przed wyborami, to także petryfikacja układu personalnego dla Morawieckiego niewygodnego. Tym, którzy wysyłają Ziobrę na "wygnanie" do europarlamentu, przypomnę: ma on silną i nie całkiem zależną od prezesa PiS pozycję. Jako lider Solidarnej Polski, która zawsze może się obrazić i pójść gdzieś w prawo. I jako dysponent kadr wymiaru sprawiedliwości i prokuratorskich śledztw.
Konwencja nie służyła przecinaniu personalnych i frakcyjnych węzłów. Miała być manifestacją jedności podnoszącą na duchu działaczy, zdemoralizowanych ciosami, jakie spadały ostatnio na blok rządzący, z aferą KNF na czele. I miała być też jakąś ofertą wizerunkową dla Polaków na ostatni rok przed wyborami.
Nie padły na niej, choć oczekiwania unosiły się w powietrzu, obietnice socjalne czy ekonomiczne. Owszem, premier zadeklarował politykę wyższych płac, jednak wyraźnie w odpowiedzi na projekt PO, który ma je gwarantować. Konkretne propozycje mają się dopiero rodzić. Zwyciężyła obawa przed powtórką z sytuacji, kiedy to obiecano polskim dzieciom szkolne wyprawki, co zaowocowało licytacją roszczeń, łącznie z okupacją Sejmu przez matki niepełnosprawnych. Oczywiście opowieści premiera o budżetowych sukcesach też mogą taką falę wywołać. Ale to mniej oczywiste.
Wybrano kolejny bilans, opowieść o rządzie, który odnosi sukces za sukcesem. Trzeba przyznać, że – niezależnie od bombastyczności widowiska – politycy PiS nauczyli się o tym mówić atrakcyjnie. Morawiecki, do niedawna suchy jak wióry, sypał dowcipami. Nawet Beata Szydło odegrała rolę wizjonerki, serwując widowni opowieść o kraju stabilnym i bezpiecznym. Na tle socjalnych zamieszek we Francji czy strzałów w Strasburgu brzmiało to nawet przekonująco.
Reklama
W ogóle nowych propozycji padło niewiele. Pozwolono je złożyć "sojusznikom". Jarosław Gowin zapowiedział prace swojego środowiska politycznego nad "konserwatywną ekologią", szukaniem czystej i bezpiecznej energii, a Zbigniew Ziobro obiecał zmianę procedur sądowych w kierunku przyspieszenia rozpraw (skądinąd dlaczego dopiero teraz?) oraz walkę z lichwą. To charakterystyczne, ale prawie nie nawiązywał do przebudowy władzy sądowniczej. Ma być spokojnie, niekontrowersyjnie. Ten obóz, wczoraj uwikłany w wojnę z całym światem, zgłasza się dziś do roli gwaranta stabilności.
Takie akcenty pojawiały się wielokrotnie w przemówieniu premiera. A wprost wyłożył tę filozofię Jarosław Gowin, przestrzegając przed rewolucją. Trudno powiedzieć, na ile jego słowa zadowoliły Kaczyńskiego, który przez trzy poprzednie lata z wyraźną przyjemnością wieścił rewolucyjne ofensywy. Ale wyrzekając się w ostatnim roku przed wyborami wszelkich kontrowersyjnych projektów, ustrojowych czy światopoglądowych, najwyraźniej na to przystał.
Misja odgrywania roli stabilizatora spoczęła na premierze. Kaczyński ma do niego czasem pretensję, że ten za bardzo się w różnych sprawach cofa. Ale też Morawiecki przez ostatni rok dbał, aby nie wystąpić w roli Kazimierza Marcinkiewicza, człowieka, który szuka na własną rękę poklasku opozycji czy zagranicy. Wikłanie się w konflikty, choćby werbalne, nie pozwoliło mu odegrać roli, jaką mu wyznaczano, gdy stawał na czele rządu: człowieka, który do dotychczasowej puli doda mieszkańców wielkich miast, mityczną klasę średnią. Ale pozwoliło mu zgromadzić kredyt zaufania u Naczelnika Państwa. Pisowski aktyw jest wciąż nieufny, zniesmaczony rozmową w restauracji Sowa i Przyjaciele. Kaczyński czuje się na niego skazany.
Także i dlatego, że niemal wszystko, czym PiS może się naprawdę chwalić, zawdzięcza Morawieckiemu. Ciężko wskazać innego polityka gospodarczego związanego z tym obozem, który – przy wszystkich kontrowersjach wokół polityki gospodarczej – znalazł by pieniądze na hojniejszą politykę społeczną i nie rozwalił budżetu, nie rozregulował finansów państwa. To ma być główny wątek rozciągniętej w czasie kampanii opiewania własnych osiągnięć. Nie da się jej prowadzić bez obecnego premiera.
Gowin dodał do tego zadanie pozyskania wielkomiejskiego elektoratu, dialog z klasą średnią. To będzie najtrudniejsze, z uwagi na samą naturę PiS. Są i inne przeszkody. Otoczenie premiera mówi: ciszej, spokojniej, a Zbigniew Ziobro pakuje do aresztu byłych członków KNF i funduje nam widowisko rozliczania Wojciecha Kwaśniaka, człowieka, którego bandyci pobili za to, że próbował zapobiec nadużyciom. Pomijając już pytanie, kto ma tu rację, to bardzo źle wygląda.
Oczywiście Ziobro nie robi tego, aby zakwestionować ogólną logikę polityki Morawieckiego. Po prostu, broniąc interesu swoich biznesowych sojuszników: Adama Glapińskiego czy Grzegorza Biereckiego, próbuje stworzyć "drugą aferę KNF".
Rzecz w tym, że opozycja, której trudno twierdzić, że polityka PiS doprowadziła finanse państwa do ruiny, jest wręcz skazana na walkę na tym gruncie, gdzie obecny obóz rządzący prezentuje się najsłabiej. Na operowanie przykładami kolesiostwa, upartyjniania państwa, możliwe, że zjawisk quasi-korupcyjnych. Trudno powiedzieć, jak bardzo okaże się to skuteczne. Ale przy braku nowych inicjatyw rządowych, i tych podsycających wielkie emocje polityczne, i tych obdarowujących różne grupy Polaków, ta tematyka, wraz z towarzyszącymi awanturami, może zdominować polityczną agendę.
Jest też pytanie, ile można jechać na chwaleniu się, także i realnymi osiągnięciami (poprawa ściągalności podatków), oraz piętnowaniu przeciwnika? Prawie cały rok? Mantra o dawnych aferach PO staje się monotonna i nieprzekonująca. Co prawda platformerskie samorządy dostarczyły nowych tematów. Obniżka bonifikat na zamianę wieczystego użytkowania na własność w Warszawie czy podniesienie opłat za wywożenie śmieci w Łodzi dały okazję do zjadliwych tyrad. Fakt, że opozycja rządzi cząstką Polski z jednej strony jest dla PiS bolesny, z drugiej politycznie wygodny. Ale i tak pojawi się pytanie, czym porywać wyborców. A po drodze wybory europejskie, z natury wygodniejsze dla proeuropejskich liberałów. I takie niespodzianki dnia codziennego jak pokusy spółek energetycznych, by podnosić ceny prądu.
Nie dziwiłbym się, gdyby w jądrze PiS wciąż rozważano scenariusz wcześniejszych wyborów – z zaskoczenia. Jeśli nie, to sobotnia konwencja nie dała odpowiedzi na pytanie, jak PiS chce wygrać jesienią przyszłego roku. Choć wciąż jest silny słabością innych.