Donald Trump potwierdził doniesienia prasy, że część żołnierzy USA zostanie wycofana z Niemiec. Teoretycznie to zwiększa prawdopodobieństwo powstania tzw. Fortu Trump. Kluczową rolę w negocjacjach na ten temat pełni doradca prezydenta Stanów Zjednoczonych Richard Grennell. Jest on zdeklarowanym gejem i architektem globalnej kampanii pod auspicjami Waszyngtonu, której celem jest walka z dyskryminacją społeczności LGBT. I wszystko wskazuje na to, że Andrzej Duda dowiedział się o tym fakcie dopiero po tym, jak porównał ideologię LGBT do bolszewizmu.
Jak wynika z informacji DGP, słowa polskiego prezydenta odbiły się w Waszyngtonie szerokim echem, a Pałac Prezydencki miała upomnieć ambasador Georgette Mosbacher, która z Grennellem utrzymuje doskonałe relacje. Miała ona powiedzieć, że niemożliwe jest utrzymywanie przyjaznych stosunków z Waszyngtonem i jednocześnie stosowanie dyskryminacyjnej retoryki. Tylko tym można tłumaczyć szybką próbę wycofania się przez Andrzeja Dudę z tematu LGBT w serii anglojęzycznych tweetów.
Sam Trump - jeszcze przed kontrowersyjnym wystąpieniem prezydenta Polski - uznał czerwiec "miesiącem dumy LGBT" i oświadczył, że solidaryzuje się z ludźmi prześladowanymi na całym świecie z powodu orientacji seksualnej. Z kolei Grennell w lutym 2019 r. , kiedy był jeszcze amerykańskim ambasadorem w Berlinie, zaprosił na spotkanie do swojej siedziby kilkunastu działaczy organizacji broniących praw osób homoseksualnych i transseksualnych z różnych krajów Europy, by omówić, jakie należy podjąć działania w kierunku wsparcia osób LGBT. Natomiast w 50. rocznicę wydarzeń w Stonewall (w 1969 r. doszło do głośnych aresztowań klientów w nowojorskim, gejowskim barze Stonewall Inn) wywiesił tęczową flagę na jednym maszcie ze sztandarem USA. Biorąc to wszystko pod uwagę, prezydent Duda swoją wypowiedzią po prostu obraził bardzo ważnego polityka i głównego rozgrywającegow rozmowach o Forcie Trump.
Fort Trump i LGBT. O czym zapomniał Andrzej Duda?
W negocjacjach dotyczących zwiększenia obecności amerykańskiej w Polsce kluczową postacią jest były ambasador USA w Berlinie, a za prezydentury Busha rzecznik amerykańskiej delegacji przy ONZ – Richard Grenell. To obecnie jedna z najbardziej wpływowych osób w otoczeniu Donalda Trumpa. To on „mebluje głowę” prezydenta, często wbrew republikanom z Kongresu. Grenell ma też doskonałe kontakty z ambasador USA w Polsce Georgette Mosbacher, o czym można było się przekonać, gdy w maju rozpoczął dyskusję o niemieckim zaangażowaniu w program nuclear sharing, podbitą bardzo szybko przez Mosbacher tezą na twitterze, że część grawitacyjnych bomb atomowych mogłaby trafić do Polski.
Kiedy w lutym tego roku Trump mianował go dyrektorem Wywiadu Narodowego, czworo senatorów prawicy protestowało, wskazując, że nie ma on dość kompetencji, a służby może upolitycznić. Grenell piastował stanowisko krótko. W międzyczasie jednak odtajnił wiele dokumentów o klauzuli „top secret” z czasów Obamy i Trumpa, które dotyczyły mieszania się Kremla w amerykańską politykę oraz próby manipulowania przez Rosję w ostatnich wyborach w USA. Spotkało się to z krytyką członków Kongresu zarówno republikańskich, jak i demokratycznych, oraz b. pracowników służb. Przekonywano, że Ameryka przestaje chronić swoje tajemnice. 26 maja Grenell odszedł z wywiadu, aby zająć się kampanią reelekcji Trumpa. Dziś to on jest w sztabie głównym zwolennikiem zredukowania amerykańskiej obecności w Niemczech oraz sojusznikiem polskich władz w zabiegach o rozszerzenie kontyngentu nad Wisłą. Nie raz zresztą mówił publicznie, że misją Waszyngtonu jest wspieranie konserwatywnych rządów w Europie, mając oczywiście na myśli Victora Orbána i Jarosława Kaczyńskiego.
Kiedy Grenell zostawał dyrektorem Wywiadu Narodowego, a jest to urząd w randze ministra, republikanie bliscy Trumpowi z dumą ogłosili światu, że to pierwszy otwarty gej na tak wysokim stanowisku w historii amerykańskiego rządu. Chcieli w ten sposób puścić oko do społeczności LGBT – trwa kampania wyborcza, w której każdy głos się liczy. Warszawa jakby zapomniała o tożsamości swojego waszyngtońskiego sojusznika, nazywając mniejszości seksualne „ideologią” – jak powiedział Andrzej Duda na wiecu w dolnośląskim Brzegu – podobną do bolszewizmu.
Z informacji DGP wynika, że sam Grenell zauważył wypowiedź Andrzeja Dudy. Bo amerykański kontekst LGBT jest znacznie szerszy niż prosta technologia polityczna, którą sztab polskiego prezydenta zastosował w walce politycznej. W ubiegłym roku Ameryka obchodziła 50. rocznicę protestów społeczności LGBT, które zaczęły się od aresztowań klientów w nowojorskim, gejowskim barze Stonewall Inn. Za czasów Baracka Obamy budynek, w którym mieścił sie lokal, został wpisany na listę pomników dziedzictwa narodowego. Zawsze w czerwcu obchodzony jest tzw. Pride Month (miesiąc dumy) i odbywają się parady równości.
Z okazji 50. rocznicy wydarzeń w Stonewall ambasador Grenell wywiesił tęczową flagę na jednym maszcie z gwieździstym sztandarem, czyli flagą USA. To wywołało kontrowersje nawet w Departamencie Stanu, bo Amerykanie są wrażliwi na łączenie swojego głównego symbolu patriotyzmu z czymkolwiek innym. Jednocześnie trumpowski resort dyplomacji zezwolił na wywieszanie flag społeczności LGBT w innych miejscach ambasad oraz mediach społecznościowych w okresie Pride Month oraz reprezentowanie rządu USA na organizowanych na całym świecie paradach czy marszach równości.
Amerykańska placówka w Warszawie 24 czerwca 2019 r. wywiesiła na swoim budynku od strony ul. Pięknej cztery tęczowe flagi. „W związku z ogłoszeniem przez prezydenta Trumpa Miesiąca Dumy LGBT nasza ambasada przyłącza się do globalnej kampanii na rzecz dekryminalizacji homoseksualizmu” – napisała na swoim oficjalnym profilu na Twitterze. Kilku polskich polityków poczuło się dotkniętych. „W Polsce homoseksualizm nigdy chyba nie był karany, więc po co te flagi i do kogo ten przekaz?” – odpowiedział ambasadzie Krzysztof Bosak.
Ale Georgette Mosbacher, która użyła słowa „dekryminalizacja”, nie chodziło o Polskę. To część globalnej kampanii, której architektem jest… Richard Grenell. W lutym 2019 r. amerykański ambasador w Berlinie zaprosił na spotkanie do swojej siedziby kilkunastu działaczy organizacji broniących praw osób homoseksualnych i transseksualnych z różnych krajów Europy, by omówić, jakie podjąć działania tam, gdzie łamane są podstawowe prawa LGBT. Departament Stanu nie ogłosił jednocześnie żadnej oficjalnej globalnej strategii w tej sprawie, ale rzecznik resortu oświadczył, że to, co robi Grenell, wpisuje się w długą tradycję amerykańskiej polityki zagranicznej. Z publicznych wypowiedzi ambasadora wynikało wtedy, że celem jego kampanii jest Iran, gdzie homoseksualizm dalej karany jest śmiercią. Potem w wywiadzie udzielonym telewizji NBC rozszerzył temat. „Nie chodzi tylko o Teheran. W 71 krajach homoseksualizm jest nielegalny i surowo karany, a ludzie są prześladowani” – stwierdził.
Kwestii praw LGBT, z perspektywy Waszyngtonu, nie można sprowadzać tylko do tego, że jak nie ma fizycznej przemocy, to wszystko jest w porządku. Grenell od dawna angażuje się w emancypację osób homoseksualnych. W 2013 r., na dwa lata przed wyrokiem Sądu Najwyższego uznającym tzw. równość małżeńską (marriage equality), czyli zrównanie w prawach małżeństw hetero i homoseksualnych, dyplomata rozpoczął aktywny lobbing w tej sprawie w Waszyngtonie.
Niemalże cały amerykański establishment polityczny jest zgodny co do tego, że prawa, jakie wywalczyły w USA osoby homoseksualne, są faktem i nic już się tu nie zmieni, a rolą Ameryki w ramach szerzenia wartości demokratycznych jest nie tylko tolerancja dla LGBT, ale promowanie równości z innymi mniejszościami czy grupami etnicznymi.
Ledwie w poniedziałek federalny Sąd Najwyższy ogłosił wyrok w sprawie Bostock przeciwko hrabstwu Clayton w Georgii zabraniający zwalniania osób homoseksualnych i transpłciowych z pracy z powodu ich orientacji seksualnej. Uzasadnienie werdyktu napisał ultrakonserwatywny sędzia Neil Gorsuch, który na ławie orzeczniczej najważniejszego sądu w Ameryce znalazł się z nominacji Donalda Trumpa. Prawnik oświadczył, że ochrona LGBT podchodzi pod Ustawę o Prawach Obywatelskich z 1964 r. Co więcej, piszący zdanie odrębne inny trumpowski sędzia Brett Kavanaugh nie zanegował w ogóle kwestii ochrony praw gejów i lesbijek, tylko stwierdził, że SN nie powinien w ogóle zabierać tu głosu, bo wchodzi w kompetencje władzy ustawodawczej. Nie mówiąc już o tym, że nie powiedział nic o żadnej „ideologii LGBT”, bo to jest po prostu politycznie niepoprawne. I niezależnie od tego, czy Andrzej Duda to akceptuje, czy nie, poprawność polityczna w USA jest faktem politycznym, czy też realną polityką. Jeśli ktoś chce robić z Waszyngtonem interesy, nie może przekraczać tej granicy. Jeśli to robi – staje w tej samej lidze, w której gra dziś rządzący Czeczenią i aktywnie walczący z LGBT Ramzan Kadyrow.