Wkrótce po ujawnieniu braków w dokumentach jego komisji Jan Olszewski protestował, dziwiąc się, że tak szybko ktoś w morzu akt odkrył ubytki. Ale według szefa MON Bogdana Klicha, wcale nie było to takie trudne. Bo kontrolę rozpoczęto tuż po pamiętnym przewiezieniu archiwów komisji do budynku Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Reklama

"Agenci SKW na moje polecenie po wywiezieniu akt rozpoczęli kwerendę, trwała długo i już dawno było wiadomo, czego brakuje. Tydzień przed wiadomą datą zakończenia prac komisji weryfikacyjnej wiadomo było, że brakuje około 400 dokumentów" - tłumaczy dziennikowi.pl minister Klich. Teraz nie ma podobno 200 akt.

Gdzie teraz są te dokumenty? Poseł Graś sugeruje, że w domach członków komisji. Klich ostrzega, że "osoby, które przetrzymują dokumenty, są w świetle prawa odpowiedzialne". Jeszcze dalej idzie reprezentant Lewicy w sejmowej speckomisji Janusz Zemke. "To hurtowe przestępstwo. Musi się tym jak najszybciej zająć prokuratura" - mówi.

Klich tego nie wyklucza. "Czekam na meldunek od szefa SKW pułkownika Noska, ile osób i jakich materiałów to dotyczy i SKW skieruje sprawę do prokuratury. Nakazałem przygotować te dokumenty jak najszybciej" - mówi szef MON.

Reklama

Z informacji dziennika.pl wynika, że już wiadomo, kto ma zaginione akta. To członkowie komisji weryfikacyjnej WSI, których nazwiska zna kontrwywiad - dowiedział się dziennik.pl. Jeśli szybko tych dokumentów nie zwrócą, SKW złoży do prokuratury zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Ale najpierw ujawni ich nazwiska.

Furgonetki kontrwywiadu z dokumentami odjechały sprzed budynku Biura Bezpieczeństwa Narodowego we wtorek. Do 30 czerwca pracowała tam komisja weryfikacyjna WSI. O akta komisji rozpętała się prawdziwa wojna. Bo Jan Olszewski dokumentów oddać nie chciał. Agenci wywiadu byli ponoć gotowi odebrać je nawet siłą. Według rzecznika resortu obrony narodowej obyło się jednak bez problemów.