Jako premier rządu Koalicji 15 października jestem przekonany, że dobrze byłoby pokazać, że jesteśmy jedną zwartą, solidarną ekipą i gdyby to tylko ode mnie zależało, najchętniej poszedłbym takim frontem, czyli jako koalicja - mówił na początku stycznia Donald Tusk, a w połowie miesiąca ogłosił że wybory samorządowe zostaną przeprowadzone 7 i 21 kwietnia.

Reklama

Jednak kilka dni wcześniej, zanim pojawiła się proponowana data, Trzecia Droga podjęła decyzję o samodzielnym starcie w wyborach. Przedstawiciele Polskiego Stronnictwa Ludowego i Polski 2050 wyrazili sprzeciw wobec potencjalnej wielkiej koalicji z Platformą Obywatelską i Lewicą.

O potencjalnych możliwościach i scenariuszach rozmawialiśmy z politologiem UŁ dr Maciejem Onaszem.

Aneta Malinowska, Dziennik.pl: Co się może zmienić, zwłaszcza w rozłożeni sił, w porównaniu do wyborów parlamentarnych?

Dr Maciej Onasz, politolog: Należy pamiętać o tym, że wybory samorządowe to nie są jedne wybory. Mamy różniące się od siebie wybory na trzech różnych szczeblach: w województwach, powiaty i gminy w tym też miasta na prawach powiatu. Do tego dochodzą jeszcze wybory do rad dzielnic w Warszawie oraz wybory wójtów, burmistrzów i prezydentów. Także podkreślam, to nie są jedne wybory. Tutaj w porównaniu do wyborów parlamentarnych mamy dużo większą mozaikę, przez co też dużo większe zróżnicowanie interesów poszczególnych partii.

Zatem jak będą wyglądały wybory do sejmików?

Jeśli chodzi o sejmiki, tam możemy się spodziewać najwięcej, tam jest największe przełożenie polityki krajowej. Niemniej w świadomości wielu mieszkańców województw politycy sejmików nie istnieją jako jednostki. Tam się patrzy głównie przez pryzmat szyldów partyjnych. I tutaj najwięcej możliwości mają partie, które przejęły niedawno władzę w kraju.

Reklama

Jesteśmy właściwie świeżo po dyskusjach: jak iść do Sejmu? Czy jedna lista, czy dwie, czy trzy? Ja nadal uważam, że wtedy wybrano albo optymalny, albo bliski optymalnemu scenariusz. Może dwie listy byłyby lepsze, jednak jedna byłaby zbyt ryzykowna, bo odpływ głosów mógłby być w konsekwencji zbyt duży. A teraz spójrzmy na sejmiki. Wydaje się, że to są bardzo podobne wybory. Też proporcjonalne. Okręgi są wielomandatowe. Próg jest dla wszystkich 5 proc. Jednak to są zupełnie inne wybory i zupełnie inny system. A do tego tu jest 16 odrębnych wyborów.

Jaka jest podstawowa różnica?

O ile w wyborach do Sejmu mieliśmy 41 okręgów od 7 do 20 mandatów, z przewagą okręgów 12 mandatowych. To w wyborach do sejmików mamy 85 okręgów, są to okręgi prawie dwa razy mniejsze – minimum tam jest 5 mandatów, maksimum 15. W praktyce, okręgi powyżej 10 mandatów prawie nie występują (ostatnio był tylko jeden i to z 11 mandatami) za to dominują okręgi 5- i 6-mandatowe (odpowiednio 25 i 23 w ostatnich wyborach).

Jakie są tego konsekwencje?

Przekłada się to na progi naturalne, wartości, które nas informują, ile trzeba mieć poparcia, żeby na pewno był mandat albo żeby mieć na niego szansę. I to jest skokowy wzrost, w stosunku do tego, co mieliśmy w wyborach do Sejmu. W okręgu 5-mandatowym dopiero poparcie ponad 16 proc. gwarantuje uzyskanie mandatu. Oznacza to, że nawet mając względnie dużą liczbę głosów można zostać z niczym.

Te systemy są niby bardzo podobne, ale strasznie się różnią, jeśli chodzi o ich konsekwencje. Trochę jak samochody każdy samochód ma cztery koła, zderzak i kierownicę, ale każdy model to inna maszyna.

Jakie są szanse na zdobycie władzy w sejmikach?

Jeżeli spojrzymy na to, że ma być jak najwięcej mandatów, to wyraźnie widać, że w wyborach do sejmików opłacałoby się stworzyć jedną listę. Jednak tutaj nakładają się interesy poszczególnych formacji i trochę inna sytuacja polityczna. O ile przy Sejmie była walka na śmierć i życie i nie wiadomo było, jak to się zakończy, to jeśli chodzi o sejmiki, co do 13 jakikolwiek wynik inny niż przejęcie lub utrzymanie władzy przez stronę dzisiaj w kraju rządzącą byłyby nie tylko niespodzianką co szokiem. Także tutaj w grę wchodzi nie tylko to, kto będzie w sejmikach rządził, ale w jakiej konfiguracji będzie potem następowało rozdanie kart i dzielenie tortu pomiędzy poszczególne partie.
Pozostają 3 sejmiki z mocną obsadą PiS-u, zwłaszcza Podkarpacie, które ciężko będzie odbić.

Jaki scenariusz dla poszczególnych partii jest najbardziej prawdopodobny?

Możemy wrócić do układu, który był w latach 2014-18, czyli na 16 województw 15 jest po jednej stronie, a jedno Podkarpacie, niczym wioska galijska z Asteriksem, otoczona ze wszystkich stron, taki bastion PiS-owski. Więc tutaj, mimo że wiemy, które rozwiązanie daje najwięcej mandatów, to ono wcale nie musi być zgodne z interesem poszczególnych ugrupowań. Bo skoro i tak wygrywają, to każde chce doprowadzić do sytuacji, gdy na koniec dnia będzie miało najwięcej do powiedzenia.

Platforma w większości tych przypadków liczy na pierwsze miejsce i na to, że będzie rozdawać karty. Trzecia Droga chce w niektórych województwach wskoczyć nawet na drugie miejsce. Są miejsca, gdzie bardzo chcą budować swoją pozycję. Trzeba też pamiętać, ze samorząd, sejmiki to jest oczko w głowie PSL-u. Tutaj mają swoje najważniejsze interesy oraz rozbudowaną sieć swoich działaczy i sejmiki są dla nich dużo ważniejsze niż mandaty na poziomie Sejmu.

A gdzie w tym wszystkim jest Lewica?

Lewica na tym tle jest w sytuacji trudnej do pozazdroszczenia, bo przy poparciu, jakie teraz widzimy w sondażach, w okol. 7 -9 proc. to to się może w skali kraju przełożyć na jedynie kilka mandatów. Stąd nie bez powodu impuls do zjednoczenia sił znowu wychodzi od Lewicy. Oni tutaj najbardziej walczą o życie. Reszta walczy o to, jak duże kawałki tortu dostaną, a Lewica czy w ogóle zasiądzie przy stole. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że nie, a jeżeli nawet w niektórych sejmikach wejdą, to najprawdopodobniej nie będą do niczego potrzebni.

Dlaczego?

Platforma z Trzecią Drogą, mają do siebie bliżej i będą w stanie zapewnić sobie większość. Dlatego stworzenie jednej listy z KO daje Lewicy kartę do dyskusji: szliśmy razem, ludzie nam zaufali, więc powinniśmy razem rządzić poszczególnymi województwami, a w przeciwnej sytuacji może ich tam w ogóle nie być, albo będą zbędni.

A jak wygląda sytuacja dla Zjednoczonej Prawicy?

Po drugiej strony barykady politycznej sytuacja wygląda inaczej, głównie dlatego, że PiS nie ma z kim się łączyć. Wszystko, co ma jakąkolwiek wartość albo potencjał destrukcyjny, czyli z punktu widzenia PiS-u dobrze, żeby się nie pojawiło jako oddzielna lista, praktycznie już jest w ZP. Jeżeli cokolwiek się pojawi po prawej stronie, to wiadomo, że będzie zagrażać interesowi PiS-u.
Dla partii Kaczyńskiego głównym celem powinno być utrzymanie władzy przynajmniej w części tych województw, gdzie teraz rządzą, a to będzie bardzo trudne. PiS musi się liczyć, że dostęp do zasobów bardzo im się skurczy.

Oni są w podobnej sytuacji jak PO w 2015…

Tak. Tylko utrata zasobów i władzy w przypadku PiS-u w sejmikach może być jeszcze bardziej widoczna i radykalna, bo Platforma wtedy zachowała swoje przyczółki w największych miastach, a PiS teraz może stracić dużo więcej, bo zasobów w wielkich miastach nie mają. Stracili władze w kraju i za chwilę mogą stracić też prawie wszystkie swoje województwa. I nie mają za bardzo z kim tworzyć koalicji. Oczywiście już po wyborach będą starali się szukać partnerów do ewentualnych koalicji. I to też może być powodem, dlaczego w ostatnich dniach nie przyjęli ostrego kursu przeciwko Konfederacji. Myślę, że trochę po to, żeby nie zamykać sobie drogi do rozmów po wyborach samorządowych.

Czyli po prawej stronie sceny politycznej nie przewiduje pan zawiązywania nowych koalicji?

Po prawicowej stronie przed wyborami raczej zjednoczeniowych tendencji nie będzie. Oczywiście mogą znaleźć jakieś małe partyjki, które będą się przyłączać, ale nie będzie to miało specjalnego znaczenia. Bardziej fakt medialny niż wpływający na wynik wyborów. Także tu nie będzie emocji. Dużo ciekawiej będzie po stronie koalicji rządzącej.

A Konfederacja… dotrwa do wyborów jako jedna partia?

Tam buzuje. Tam jest bardzo turbulentne środowisko. I bardzo trudno teraz ocenić jak to się skończy. Tam są politycy, liderzy, bardzo nieprzewidywalni. Nikt nie wie, co np. wymyśli Braun, co mu do głowy strzeli, jaki kolejny obrzydliwy happening i na ile będzie szkodził swojej formacji. Tam oczywiście jest część elektoratu braunowskiego czy Konfederacji Korony Polskiej, ale jest też elektorat Nowej Nadziei, który też jest radykalny, jednak te radykalizmy mogą się między sobą wykluczać. Czasami tak jak było przy wyborach do Sejmu, wzięcie zbyt barwnych kandydatów, powodowało, że szli o jeden most, czy o jeden radykalizm za daleko.

Trudno przewidzieć, co będzie działo się z Konfederacją. Na pewno tam jest potencjał do tego, żeby się rozpadli. A jeśli się Konfederacja rozpadnie albo wystartują dwie porównywalne siły, czyli Konfederacja bez braunistów i nowa stara formacja Korwin-Mikkego, być może z braunistami, to tego elektoratu w tym momencie aż tyle nie ma, żeby dwie formacje mogły szaleć w wyborach samorządowych, więc wtedy wpuściliby się pod kreskę.

To chyba jednak niemożliwe?

Pytanie oczywiście na ile zagra instynkt samozachowawczy wśród liderów, trochę na zasadzie: dobrze panowie, mamy problemy, może już się nie lubimy tak jak kiedyś, najchętniej skoczylibyśmy sobie do gardeł, ale zróbmy to w czerwcu, bo jeżeli zrobimy to wcześniej, to wszyscy stracimy. Czy będą umieli zagryźć zęby i dalej współpracować? Nie jest to wykluczone.

Mówiliśmy o sejmikach. A jak wygląda sytuacja wyborcza w powiatach?

Tam zyski z tworzenia koalicji mogłyby być, teoretycznie, jeszcze większe. Tam okręgi zaczynają się od 3 mandatów. A to oznacza, że nawet mając 20-kilka procent głosów można nie dostać nic. Tylko powiaty mają taką specyfikę, że partie często chowają się za lokalnymi szyldami. Nie są tak interesujące, bo tam nie ma zbyt dużo zasobów, w tym finansowych, które można później wykorzystać. Mówiąc brutalnie, nie ma czym dzielić po wyborach.

Dużo ciekawiej jest na poziomie sejmików i gmin… Zwłaszcza późniejsze koalicje bywają zaskakujące…

Gminy to 2500 jednostek i tutaj ciężko spodziewać się, żeby dochodziło do jakichś porozumień ogólnokrajowych. Tym bardziej że po pierwsze mamy bardzo silne ugrupowania lokalne w małych gminach. W wielkich miastach nawet jeśli te ugrupowania lokalne są, to one są bliżej dużych partii. Nawet jeśli mają bardzo silnych włodarzy lokalnych często stojących razem z partiami, to nie do końca w centrum. Przykładem może być np. Wrocław czy Poznań, tam ten dystans jest utrzymywany.

Jednak tu chcę podkreślić, w przypadku władzy w gminach ciężko jest narzucić coś odgórnie. Oczywiście nie jest to wykluczone, ale rozproszenie powoduje, że jest to dużo bardziej skomplikowane.

Chcę też zaznaczyć, że w samorządach nawet koalicje typu PO -PiS nie są czymś bardzo nadzwyczajnym, w samorządzie dzieją się rzeczy zupełnie inne niż na poziomie kraju. Struktura interesów na poziomie najniższym jest bardzo specyficzna. W sejmikach tam, gdzie są duże pieniądze, odgórne projekty koalicyjne mogą w grę wchodzić, a wszędzie niżej uważam, że będzie to bardzo trudne.

Kontakt: aneta.malinowska@infor.pl