Zaczęło się na początku maja, kiedy prezydent Władimir Putin oświadczył, że Rosja nie będzie już wspierać białoruskiej gospodarki, a Gazprom zapowiedział, że podniesie cenę za gaz dla Białorusi nawet pięciokrotnie.
Białoruś nie zareagowała. Prezydentowi Aleksandrowi Łukaszence nie przeszło przez gardło nawet jedno krytyczne słowo na posunięcia Moskwy.
Okazało się, że Białoruś wolała "postawić się" Rosji po cichu. W wielkiej tajemnicy szef mińskiego rządu wysłał do Moskwy list. Premier Białorusi Siarhiej Sidorski napisał, że jak Rosja podniesie cenę gazu, to będzie to pretekst dla Białorusi, żeby wystąpić z układu o utworzeniu państwa związkowego Białorusi i Rosji.
Reakcja Rosji? Pełne politowania uśmieszki. Rosja wie, że bez jej poparcia Białoruś nic nie znaczy.
O co więc chodzi Rosji? Tamtejszy koncern gazowy Gazprom chce wejść w spółkę z białoruskim Biełtransgazem i w ten sposób przejąć kontrolę i wiekszość zysków z tej sieci gazociągów. Gazprom chciał spółki już dwa lata temu, ale Białoruś ociągała się w rozmowach. Teraz Białoruś udaje, że grozi, ale w rzeczywistości pokazuje gotowość do podjęcia rozmów.
1 czerwca w Moskwie mają się spotkać obie strony, żeby omówić warunki dostaw gazu na Białoruś w 2007 roku.
Białoruś trzęsie się ze strachu, że Rosja podniesie jej cenę za gaz. Ale za nic w świecie głośno nie przyzna się do tego. Co więcej, białoruski premier ośmielił się zagrozić rządowi w Moskwie, że jeśli gaz podrożeje, to Białoruś wypnie się na układ z Rosją. W to jednak nikt nie wierzy, bo reżim białoruski bez poparcia Moskwy nie ma szans na przetrwanie.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama