Pierwsi skutki wybuchu odczuliby mieszkańcy Murmańska, gdzie dziś w nocy wybuchł pożar na atomowym okręcie podwodnym "Daniił Moskowskij". Dalsze zagrożenie zależałoby od kierunku wiatru.
Załoga okrętu zniknęłaby - w temperaturze 1500 stopni ludzie po prostu by wyparowali, a blachy "Daniiła" topiłyby się nawet pod wodą. Morze w promieniu kilku kilometrów wrzałoby jak zupa, podwodne ruchy tektoniczne doprowadziłyby do trzęsienia ziemi, niebo zasnułaby radioaktywna chmura.
Życie w Morzu Północnym zamarłoby. Ryby i glony, które cudem ocalałyby z kataklizmu, zostałyby napromieniowane. "Nikt nie wie, jakie stworzenia mogą powstać po takiej dawce napromieniowania. Mogłyby być groźne dla ludzi" - mówi Piotr Pawłowski z Polskiej Akademii Nauk.
Rosyjski okręt, na którym doszło dziś do pożaru, napędzają dwa reaktory. Wytwarzają tyle energii, ile wszystkie elektrownie wodne w Polsce w ciągu roku! Są chłodzone silnie trującą cieczą, zawierającą ołów, bizmut i sód. Ten ostatni po zetknięciu z powietrzem - eksploduje. Niewielka nieszczelność w układzie chłodzenia reaktora grozi tragedią.