47-letni Włoch Antonio Montagno nie miał szczęścia. Ledwo wystartował ze wzniesienia nieopodal Florencji, a już zakończył swój lot. Porywisty podmuch wiatru zepchnął go w korony drzew. Szczęście w nieszczęściu, że podczas przymusowego lądowania nic mu się nie stało. Nie mógł się jednak ruszyć, bo zaplątał się w swoja paralotnię i to wisząc głowa w dół.

Start i upadek pechowca na szczęście widział jego przyjaciel. Natychmiast zaalarmował on ratowników. Mimo fatalnej pogody do poszukiwań ruszyli strażacy, członkowie obrony cywilnej i ochotnicy. Jednak dopiero po trzech dniach ze śmigłowca wypatrzyła go załoga straży pożarnej.

Włoch wisiał na wysokości około 10 metrów, całkowicie owinięty płachtą paralotni. Był zziębnięty, wyczerpany i odwodniony. Teraz dochodzi do siebie w szpitalu.