Sygnał do wczorajszego ataku dał jeden z ministrów w rządzie Janukowycza Mykoła Rudkowski. - Blokujmy siedzibę prezydenta, a jak to nie pomoże, jutro zablokujemy Chorużiwkę i Koncza-Zaspę - krzyczał do 40 tysięcy niebieskich - sympatyków Partii Regionów, z których większość zwieziono autobusami ze wschodnioukraińskiego Doniecka. Długo nie musiał czekać na odzew. Kilka tysięcy najbardziej krewkich bojowników ruszyło w górę na skarpę, na której znajduje się budynek administracji prezydenta.

"Jak będzie trzeba, weźmiemy budynek szturmem" - mówił DZIENNIKOWI jeden z janukowyczowców.

To całkowita kopia wydarzeń z listopada 2004 r. Wówczas to demokraci, walcząc o oddanie Wiktorowi Juszczence ukradzionego zwycięstwa w wyborach prezydenckich, rzucili się na siedzibę ówczesnego prezydenta Leonida Kuczmy. Ich liderzy nie zdobyli się na szturm, widząc wycelowane lufy karabinów, jednak ze wszystkich stron zablokowali budynek górujący nad niewielką ulicą Bankową. Paradoksem jest fakt, że wśród trybunów rewolucji również pierwsze skrzypce odgrywali socjaliści - wówczas sojusznicy Juszczenki, dzisiaj partia paktująca z Janukowyczem.

Tym razem nie było jedynie luf karabinów. Pod siedzibą Juszczenki niebiescy zastali ukraiński specnaz i zwolenników prezydenta. - Za kraty z wami - krzyczeli młodzi aktywiści "Pory", radykalnej demokratycznej młodzieżówki. - Nie przepuścimy ich w żadnym wypadku - zapewniali bojownicy, którzy w 2004 r. odegrali kolosalną rolę w zwycięstwie Juszczenki. Zagłuszało ich gromkie "Janukowycz! Janukowycz!", jednak gdy wydawało się, że bójka jest nieunikniona, obie strony zaczęły się uspokajać.

"Hej! Słyszeliście! Mamy wracać na Majdan" - krzyczeli ubrani w tanie garnitury "animatorzy" grup ze wschodu. Wielu z nich miało w ręku transparenty z nazwami miast. Czerkasy, Donieck, Charków i Ługańsk znów zwoływały swoich, by przerwali szturm. "Oba brzegi Dniepru razem" - głosiły ich transparenty - wierna kopia "pojednawczej" retoryki pomarańczowych sprzed dwóch i pół roku.

Jedynie komuniści - zaciekli wrogowie Juszczenki i partia bez pomarańczowej przeszłości - pozostali sobą. Na nieodległym Majdanie ich lider Petro Symonenko odgrażał się strajkiem generalnym przeciwko prozachodniemu prezydentowi. "Nadszedł czas próby dla ukraińskich mężczyzn" - w bojowym stylu przekonywał populistyczny polityk.

Niebiescy powtarzają dokładnie cały scenariusz pomarańczowej rewolucji, odwrócony tym razem o 180 stopni. W czasie gdy siedziba Juszczenki była ni to blokowana, ni to pikietowana, rozpoczynał się bunt pozostających pod kontrolą Janukowycza miast. Jesienią 2004 r. to zachodni Lwów, Iwano-Frankowsk i Tarnopol odmawiały uznania sfałszowanego zwycięstwa Janukowycza, teraz wschodni Donieck i rosyjskojęzyczny Sewastopol na Krymie ogłosiły, że nie uznają prezydenckiego dekretu rozwiązującego parlament. "To próba zamachu stanu" - oznajmili krymscy radni.

Wszystko znów - jak w 2004 r. - jest teraz w rękach Sądu Konstytucyjnego. To on ma zadecydować, czy Juszczenko miał prawo rozwiązać Radę Najwyższą i rozpisać na 27 maja przedterminowe wybory. W czasie pomarańczowej rewolucji decyzja sędziów o powtórce wyborów dała ówczesnemu liderowi opozycji władzę. Teraz może mu ją pomóc zachować.