Szejk Al-Masri, znany też jako Abu Hamza al-Muhadżir, pochodził z Egiptu. Szefem irackiego odłamu Al-Kaidy został latem ubiegłego roku po śmierci jej poprzedniego przywódcy, Abu Musaby Zarkawiego. Zarkawi, na którego przez długi czas intensywnie polowały wojska koalicji, zginął podczas amerykańskiego nalotu.

Ale dzisiejsza śmierć Abu Ajuba al-Masriego to zupełny przypadek. Nie dopadli go ani żołnierze z USA, ani też sprzymierzone z nimi siły irackie. Terrorysta zginął w walkach rebeliantów. Tak przynajmniej twierdzi iracki resort spraw wewnętrznych, który zapewnia, że ma na to dowody. Amerykanie jeszcze tego nie komentują.

Głos zabrali za to iraccy terroryści. Na swojej stronie internetowej napisali, że Al-Masri... żyje i ma się dobrze. "Islamskie Państwo w Iraku zapewnia islamski naród, że szejk Abu Hamza al-Muhadżir jest bezpieczny, niech Bóg ma go w swojej opiece, i nadal walczy z wrogami" - głosi ich oświadczenie.

W tej sytuacji, dopóki irackie władze nie zdobędą niepodważalnego dowodu śmierci terrorysty - na przykład jego zwłok - udowodnienie, że nie żyje, będzie bardzo trudne.