Śmierć afgańskich dzieci to bardzo zła informacja dla Polaków. Zbombardowana wioska znajduje się w prowincji Paktika, którą od kilku dni patrolują polscy żołnierze. Po takich tragicznych wydarzeniach rośnie fala niechęci wśród lokalnej ludności do wojsk NATO, a patrole stają się jeszcze bardziej niebezpieczne. "Jeden nierozważny ruch i miesiącami trzeba odbudowywać zaufanie" - mówi mi jeden z polskich oficerów.
I nie zmienia tego fakt, że Amerykanie cały dzień wyjaśniali, że nalot na wioskę Zargun Szach, w górskiej prowincji Paktika niedaleko granicy z Pakistanem, został przeprowadzony na podstawie "sprawdzonych informacji wywiadowczych". Tłumaczyli, że nad wioską od kilku dni krążył bezzałogowy samolot zwiadowczy, a w operacji brali udział komandosi z jednostki Task Force Orange. Zostali oni śmigłowcami przerzuceni w jej pobliże i na miejscu weryfikowali dane zdobyte od informatorów.
"Za kryjówkę posłużył rebeliantom budynek medresy, szkoły religijnej. Zabiliśmy kilku z nich, niestety były również ofiary wśród cywilów. Bardzo przykro nam z tego powodu, ale talibowie i Al-Kaida nie wahają sie narażać życia niewinnych Afgańczyków" - mówił wczoraj na specjalnej konferencji major Chris Belcher z biura prasowego wojsk amerykańskich w Afganistanie.
Do ostatniej chwili wszystko przemawiało za tym, że w kryjówkach Al-Kaidy nie będzie "żywych tarcz". Amerykanie popełnili jednak jeden poważny błąd: nie wzięli pod uwagę, jak bezwzględni i wyrachowani mogą być talibowie. Dziecko, które przeżyło nalot, opowiadało, że wraz z innymi zostało zmuszone do siedzenia w medresie przez kilka dni. "Jeśli tylko chcieliśmy wyjść, krzyczeli na nas i bili. A potem zaczęło się bombardowanie" - mówił wciąż przerażony chłopczyk.
Analitycy gotowi są dać mu wiarę. Podobną taktykę muzułmańscy ekstremiści stosowali w wielu innych punktach świata. Niestety jest ona skuteczna - kończy się rakietami trafiającymi cywilne bloki, masowymi grobami i oburzeniem cywilizowanego świata.
"Talibowie specjalnie zakładają bazy w wioskach i używają cywilów jako żywych tarcz. Tego nauczyli się od Al-Kaidy: że równie ważna jak sukcesy militarne jest propaganda. W ten sposób pokazują Afgańczykom, że to zachodni żołnierze dokonują bestialskich mordów, a oni walczą o ich wyzwolenie spod krwawej okupacji" - mówi DZIENNIKOWI znawca taktyki talibów Alexander Neill z brytyjskiego ośrodka analitycznego Royal United Services Institute.
Dodał, że rebelianci często z rozmysłem prowokują tragedie cywilów. Często zdarza się, że przez podstawionych agentów do wojsk Sojuszu dociera informacja o dużym zgrupowaniu talibów koło jakiejś odległej wioski. Samoloty NATO bombardują cele, jednak później okazuje się, że wśród ofiar są jedynie cywile, a talibów i terrorystów Al-Kaidy nigdy tam nie było. "Rebelianci nagrywają ataki alianckich wojsk na kamery wideo, a następnie umieszczają w internecie takie filmy jako dowód brutalności okupantów" - komentuje w rozmowie z DZIENNIKIEM Neill.
Co gorsze, to nie pierwszy błąd Amerykanów. W sobotę w Kabulu amerykański żołnierz zastrzelił Afgańczyka, którego podejrzewał o to, że jest zamachowcem-samobójcą. Kilka godzin później w stolicy wybuchły protesty. "Amerykanie do domu" - krzyczał wielotysięczny rozwścieczony tłum, domagając się również dymisji prozachodniego prezydenta Hamida Karzaja. Tymczasem, jak przyznają w rozmowie ze mną wojskowi, poparcie lub choćby tylko neutralny stosunek Afgańczyków do żołnierzy jest kluczem do zwycięstwa w trwającym od 2001 roku konflikcie.
"Gdy tylko zaczną nas postrzegać jako wroga, można pakować plecaki i zbierać się do domu" - mówią. Wówczas Afganistan znów będzie witał talibów i terrorystów jak wyzwolicieli. Dokładnie tak samo jak późną jesienią 2001 roku cieszył się z obalenia ich pięcioletnich, totalitarnych rządów.